Zbliża się czas napięć i bardzo dużej gonitwy, którą uskuteczniają prawie wszyscy w tzw. okresie przedświątecznym. Zdarza się, że po tak burzliwych przygotowaniach niejeden zalega w święta w łóżku rozłożony na części pierwsze i już nie cieszą go bodźce ze świata zewnętrznego. Nawet, jeśli miałyby to być bardzo przyjemne bodźce w postaci świątecznych zapachów z kuchni czy widoku pięknej choinki. No nijak ma się blask lampek na drzewku do naszego rozbitego i przyćmionego natłokiem stresu samopoczucia.
Rokrocznie spotykam się z tym niezwykłym dla mnie zjawiskiem świątecznej wypałki w gronie rodzinnym i moich bliskich znajomych. Problem tzw. wypalenia i rozłożenia się w tak niekorzystnym, było nie było, czasie jest wart prześledzenia i ewentualnego zapobieżenia.
Wiadomo, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Ale czy wiadomo jak zapobiegać? Większość osób przecież wie, że choroby nas dopadają. Szczególnie w zimie choroby lubią latać tabunami po ulicach i napadać niewinnych, zapracowanych przechodniów. W przypadku tego typu przekonań nie potrafię podsunąć żadnych rad, chyba poza tą, żeby wykupić abonament na security. Jednak, jeśli choć trochę przyznamy się, że odpowiedzialność zachorowania leży po naszej stronie, to ratunek przed utratą tchu na święta jest bardzo realny. Przede wszystkim należy zacząć od tego, że choroba jest według jogi, ale też i według huny przejawem mniejszej lub większej dezintegracji, co skutkuje nadmiernym napięciem. A dezintegracja bierze się z oddalenia od naszego wewnętrznego centrum i skupienie się na tysiącach dodatkowych spraw.
Nic dziwnego, że chorujemy w okresach, w których szaleństwo dodatkowych zajęć, zakupów i wysiłków wchodzi na najwyższe obroty. Nie twierdzę, że da się uniknąć wszystkich obciążających nas spraw, ale twierdzę, że da się uniknąć bolesnych skutków przedświątecznego napięcia i pośpiechu.
Żeby nie wpaść w pułapkę gonitwy za czymś, co szatkuje naszą świadomość wystarczy poświęcić codziennie dosłownie parę minut na czynności wyciszające i scalające. Zanim podam ci kilka przykładów zrób małe ćwiczenia – do dwóch potrzebujesz osoby postronnej, do trzeciego wystarczy ci twoja dobra wola.
Osoba, z którą przeprowadzasz ćwiczenie, powinna stanąć swobodnie, a następnie skoncentrować się na dowolnie wybranym punkcie swojej prawej (lub lewej) małżowiny usznej. Wystarczy pół lub jedna minuta. Po upływie tego czasu szturchnij ją delikatnie w lewe (jeśli koncentrowała się na prawym uchu) ramię. Jeśli koncentrowała się na lewym to szturchnij ją w prawe ramię, czyli zawsze odwrotnie. Co się stanie? Szturchnięta lekko, zaznaczam – lekko – osoba przewróci się, mimo, że nie użyłeś przy tym siły.
A teraz poproś, żeby twój znajomy skupił się na środku własnego ciała, mniej więcej na wysokości pępka. Podobnie jak poprzednio odczekaj jedną minutę. Następnie szturchnij go z tą samą siłą w lewe ramię. Okaże się, że twój pomocnik stoi o wiele stabilniej i nie traci tak łatwo równowagi.
Nasza siła podąża za centrum naszej uwagi. Jeśli skupię się na czymś na obrzeżach mojej osoby, to automatycznie tracę stabilność, którą posiadam skupiając się na własnym centrum.
Oczywiście wariacji tego ćwiczenia jest całkiem sporo – koncentracja może przebiegać też tak, że skupimy się na centrum ziemi, skąd zaczerpniemy siłę, dzięki której nic nas nie może powalić. Taką moc wykazują wojownicy koncentrujący się na jakimś źródle stabilności i siły. Kluczowym pojęciem jest w tym wypadku koncentracja i medytacja o jednym, scalającym naszą uwagę obiekcie.
Teraz zrób sobie ćwiczenie, w którym stoisz na jednej nodze, czyli zrób klasyczną vrikszasanę .
Jeśli czytasz ten tekst w godzinach porannych, czyli prawie po przebudzeniu jest szansa, że wykonasz ją całkiem poprawnie i nie będziesz się chwiać. Rano, po wstaniu z łóżka jesteśmy jeszcze całkiem stabilni emocjonalnie, bo w nocy nasz umysł zdołał sobie wiele uporządkować. W środku dnia, albo wieczorem zauważysz jednak, że twoja równowaga ciała nie jest już taka pewna, że nogi drżą, stopy szukają podpory i zwyczajnie się wywalasz. Kiedy ja robię to ćwiczenie po całym dniu pracy to udaje mi się wytrwać w stabilnej pozycji raptem parę chwil i gdy tylko pomyślę, że dobrze mi idzie to natychmiast padam jak źle zbudowany domek z kart. Dlatego staram się przy tej asanie wyłączyć wszystko, co mnie rozprasza, nawet tzw. nastrój „hurra! udało mi się!”, bo on też jest skupieniem się na czymś zewnętrznym, czyli na tzw. osiągnięciach, a przecież w tym ćwiczeniu nie o to chodzi. Chodzi o stan koncentracji do wewnątrz, do wyciszenia zmysłów, które już miały wystarczającą ilość bodźców z zewnątrz i dążą teraz do źródła spokoju.
Jeśli już uporałeś się z podanymi ćwiczeniami to na pewno czujesz każdym mięśniem, o co chodzi z tą integracją i zrównoważeniem.
Oczywiście pomysłów na to, jak można ochłodzić nerwy rozgrzane do czerwoności na wszystkich naszych obwodach ciała jest całkiem sporo i na pewno znasz wiele z nich. Ale czy ich używasz? Jeśli nie wierzysz w moc przywracania porządku w ciele przez wyciszający oddech, albo koncentrację na wewnętrznym obiekcie, to czytanie o tym nie wystarczy. Zwyczajnie nie zrobisz żadnych ćwiczeń, bo są zbyt proste, aby mogły być skuteczne.
W przypadku, gdy jesteś przekonany do tego typu integrujących świadomość czynności podam ci jeszcze kilka. Zacznę od banalnego czytania ciekawej książki. Książki, nie internetu.
Gdy leżysz chory w łóżku i czujesz się okropnie, jeśli poczytasz dobrą, interesującą i wciągającą książkę, twoja koncentracja da ci równowagę umysłu, która uwalnia od udręk choroby i pomaga w procesie zdrowienia. Skąd biorą się te lecznicze siły? Każda choroba jest fragmentacją, jest rozdrabnianiem się na tysiące zbędnych kawałków w procesie życia, które niesie ze sobą strzępy zbędnych problemów, myśli, przekonań i tzw. zobowiązań pociągających nas w setki przeciwstawnych kierunków.
Wszystko, co nas integruje, czyli zbiera ponownie do kupy – uzdrawia. Dla jogi, czy huny jest oczywistym, że choroba ma swój początek w świadomości. A skoro tam się zaczyna jej rozwój, tam też możemy zacząć jej wyciszenie. Tak wydawałoby się proste i banalne ćwiczenie, jak zatopienie się we własnym wnętrzu (ale nie we własnych myślach!), zmierza do wyleczenia problemów rozszczepionego niezrównoważonego „ja”, które strasznie przejęło się setką niepotrzebnych myśli. Chociaż trzeba przyznać, że i ten rodzaj refleksji i kontemplacji jest dla rozbieganych umysłów przyśpieszonej cywilizacji czymś bardzo trudnym. Wobec tak spiętrzonych przeszkód łatwiejszym i w miarę integrującym sposobem jest także książka, która wprawdzie nie zamyka zmysłów od wewnątrz i wciąż dostarcza nam zewnętrznej pożywki, to jednak w trakcie przyjemnej lektury świadomość się scala i skupia na jednym obiekcie.
Lepsze jednak od czytania jest podjęcie zawczasu kontemplacji boskich i oświeconych cech. Wszyscy, którzy zwracają się w modlitwie do osób świętych, czy do Boga w sposób automatyczny skupiają się z zaufaniem (oczywiście o różnym stopniu intensywności) na boskich, odwiecznych cechach. Działa tu odwieczna uniwersalna mądrość – kiedy rozmyślamy o osobach obdarzonymi boskimi cechami, do których dążymy, sami zbliżamy się do tych cech. Energia, która podąża za uwagą, inaczej naszą świadomością, biegnie w stronę nieograniczonych sił witalnych, które po prostu jednoczą nasz pogubiony, pokawałkowany stan.
Jeśli ktoś nie lubi łączyć zdrowia i w ogóle swojej egzystencji z takimi pojęciami jak „święty”, „Bóg” i „transcendencja”, to nie znaczy, że jest pozbawiony możliwości cudownych kuracji. Wszelkie formy autosugestii, w których skupiamy się na pomyślnych, spokojnych, radosnych lub wzmacniających obiektach obdarowują nas tymi samymi cechami, które one posiadają. Nasz umysł osiąga zgodność z owym wyższym stanem spokoju i równowagi i przywraca nam zdrowie – czyli przywraca nam integrację z naszym pierwotnym centrum – z nami.
To wszystko, co podałam powyżej jako ćwiczenia kontemplacji, czyli czytanie książki, medytacja, albo ćwiczenia równoważące, da się wykonać w domu, kiedy jesteśmy skupieni. Co jednak pozostaje, kiedy biegniemy ulicą w tłumie osób zestresowanych, przytłoczonych wysiłkiem i pracą?
No właśnie – ja przyłapuję się na tym, że sama zaczynam brać na siebie ten sam stan przeciążenia, że i moje plecy zaczynają garbić się na widok setek zmęczonych życiem ludzi. A ratunek jest całkiem prosty – uważność. W tym wypadku chodzi o to, by zauważyć, jak się czujemy i zrobić coś co pchnie ciało w kierunku dobrego samopoczucia. Nie na darmo joga dba bardzo o wyprostowaną sylwetkę. Zapadnięta klatka piersiowa oznacza schowane głęboko „ja”, wycofanie własnej wewnętrznej siły. A więc na przekór ciążeniu siły zewnętrznej wszystkich zgarbionych prostuję plecy i uśmiecham się. Spróbuj się wyprostować i uśmiechać pomimo wszystko a też zauważysz, że napięcie w ciele wyraźnie maleje, a to dlatego, że umysł, aby utrzymać w pionie sylwetkę i uśmiech na ustach musi, po prostu musi skoncentrować się na czymś przyjemnym i lekkim.
No i moja absolutne odkrycie roku, które również zawdzięczam jodze to wyjaśnienie, jak język pomaga nam bardzo szybko wejść w stan uspokojenia. Jednym z zaleceń jogi jest np. położenie języka na górnym podniebieniu, czyli na zrobieniu tzw. mudry, inaczej pieczęci. Zrób to na parę sekund teraz, a odczujesz wyraźnie, że myśli się w tym momencie zatrzymują, czyli zwyczajnie blokują. Takie ułożenie języka wywiera specyficzny wpływ na funkcje mózgu, który w tym momencie blokuje nam dopływ niechcianych myśli i pozwala na głębsze skupienie się na czymś konkretnym. Ten rodzaj ułożenia języka jest np. polecany podczas wymawiania mantr w umyśle, ponieważ pozwala na głęboką koncentrację.
Kiedy gadasz sam ze sobą to nawet nie zauważasz, że język jest wtedy w wiecznym stanie gotowości, czyli dotyka podniebienia tuż za zębami. Mózg w tym wypadku nie ma wyjścia – jest w stanie beta. Skoro ty cały czas gadasz, to on musi pilnie śledzić rozmowę wszystkich stron w twojej głowie i ma się na baczności. Kiedy staniesz się uważny to zobaczysz, że ten stan jest powodem naszego permanentnego napięcia, który wciąż ściska nasze szczęki. Dla uzyskania stanu alfa w mózgu połóż język nisko, tzn. staraj się przerwać wszelki monolog wewnętrzny. Połóż swobodnie język, a mózg natychmiast przeskoczy z fal beta w fale alfa i znacznie łatwiej się odprężysz. A to możesz zrobić nawet stojąc w długiej kolejce do kasy.
A jak już tam stoisz to sprawdź, czy przypadkiem nie masz dłoni zaciśniętych w pięści, bo zdarza się to dosyć często i zupełnie nieświadomie. Jeśli tak, to puść uścisk, albo nawet zrób mudrę wiedzy (gjana mudrę), czyli zetknij opuszki kciuka i palca wskazującego, bo nawet jeśli mi nie wierzysz, to mózg i tak wie, że teraz ma się przełączyć na fale alfa i głębsze. No co ja na to poradzę, ciało już tak ma – pewne postawy, ustawienia i myśli są u niego skorelowane z konkretnymi stanami spokoju lub podniecenia. Jeśli zależy ci na miękkim lądowaniu w błogim nastroju świąt to zrób sobie zawczasu świadome przerwy na reset w chaosie grudniowych przygotowań.