Co jakiś czas pojawiają się w internecie komentarze pod filmami i wpisami, które przekazują wiedzę opartą na sprawdzonych, zweryfikowanych źródłach. Brzmią one mniej więcej tak: „Tego się nie da słuchać. Ze mną to nie rezonuje. Wolę teorię pani X, że jesteśmy wszystkim, sami wybieramy życie i kreujemy rzeczywistość” albo „To, co pani mówi, wpędza mnie w poczucie bezsensu życia”.

Wygląda na to, że powstał nowy standard weryfikacji prawdy: jeśli coś rezonuje z nami – to prawda, jeśli nie rezonuje – to manipulacja, błąd albo coś podejrzanego. Koniec z logiką, argumentami, studiowaniem źródeł czy autorytetów.
Od teraz mamy kamerton absolutny: samopoczucie pani X lub Y, która wrzuciła komentarz ku przestrodze innych pogubionych, by nie wchodzili w temat, który nie rezonuje z jej jakże wyjątkową świadomością. I oczywiście pod takimi przestrogami podpisuje się wiele innych „nierezonujących z tematem” osób, które z ulgą piszą, że one też czują, że przekaz o karmie, odpowiedzialności i konsekwencji wpędza je w bezsens istnienia. I znowu kilka łapek w górę, bo przecież to, co poczuła pani X, Y i Z, musi być prawdą absolutną. Czyż nie?
To, że coś nie trafiło do świadomości pani X, nie oznacza, że nie jest prawdziwe. Prawda nie musi rezonować z każdym – szczególnie z tymi, którzy tkwią w niższych gunach. Bo niższe guny nie chcą prawdy. Ludzie w ogóle jej nie chcą. Ludzie chcą narracji, która koi, usprawiedliwia, głaszcze ich ego i mówi: „jesteś idealny taki, jaki jesteś”. A kiedy powiesz im: „Istnieje karma. Obowiązują cię prawa przyczynowo-skutkowe. Nie jesteś samotną wyspą na oceanie dowolności” – odpowiadają: „To brzmi jak zniewolenie. To nie rezonuje ze mną. Źle się z tym czuję”.
A gdy ktoś inny powie: „Jesteś Bogiem, jesteś wszechświatem, nie ma winy, nie ma grzechu, wszystko jest tylko iluzją” – natychmiast rozlega się chóralne „TAK!” i zbiorowe westchnienie ulgi.
Jak to możliwe, że jeśli coś nas niepokoi, uwiera albo stawia do duchowego pionu, to od razu uznajemy to za nieprawdę? Jakby sama nieprzyjemność była dowodem fałszu.
Jakby subiektywne emocje kilku osób miały być wyrocznią kosmicznej rzeczywistości.
Ale czy choć jedna z tych osób, które piszą: „to ze mną nie rezonuje”, zadaje sobie pytanie – kim ona właściwie jest, by na podstawie swoich chwilowych odczuć ogłaszać, co jest prawdą wszechświata? Czy zdają sobie sprawę, że inni mogą odczuwać zupełnie inaczej – i że to wcale nie oznacza, że ci „czujący inaczej” są głupi, zmanipulowani albo uwięzieni w matrixie? I przede wszystkim: czy naprawdę wierzymy, że nasze emocje, które potrafią zmieniać się kilkadziesiąt razy w ciągu jednego dnia, są odpowiednim narzędziem do oceniania – a co dopiero obalania – tysiącletnich szkół duchowych i systemów filozoficznych?
Cały współczesny system New Age opiera się na kompletnie irracjonalnym kamertonie emocji. Jeśli coś nie rezonuje z czyimś aktualnym odczuciem – znaczy, że nie jest prawdą.
Skąd w ogóle wzięło się to kryterium „rezonowania”? Na Zachodzie, gdzie nikt nie zna pojęcia gun, utożsamiono „rezonowanie” z czuciem. A New Age uczynił z tego cały system weryfikacji rzeczywistości. Zgodnie z tą logiką – jeśli coś współgra z naszymi emocjami, to znaczy, że to prawda. A jeśli budzi dyskomfort – można to z czystym sumieniem odrzucić. To tak, jakby człowiek w depresji, który źle się czuje w jasnym, słonecznym pomieszczeniu, miał na tej podstawie uznać światło za coś negatywnego. Bo światło „nie rezonuje z jego uczuciami”.
Naprawdę mamy wierzyć, że coś jest złe tylko dlatego, że ktoś źle się przy tym poczuł? Że prawda ma obowiązek nas uspokajać, głaskać i nie zakłócać naszej wygodnej wizji świata? To przecież absurd. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby, że światło jest złe tylko dlatego, że razi oczy kogoś, kto od lat żyje w ciemności. I to nie tylko dlatego, że intuicyjnie czujemy, iż światło samo w sobie jest czymś pozytywnym. Ale także dlatego, że nie ocenia się jakości rzeczy według reakcji osoby chorej. Złe samopoczucie w jasnym świetle nie świadczy o tym, że światło jest czymś złym – raczej o tym, że system nerwowy tej osoby jest rozregulowany. To nie światło boli – to wewnętrzny stan chorego nie pozwala go znieść.
Właśnie to pokazuje, jak złudne jest traktowanie emocji i subiektywnych odczuć jako miernika prawdy. To najniższy poziom poznania – poziom zmysłowo-emocjonalny.
W Wedach ten poziom ma swoje zastosowanie, ale tylko w odniesieniu do najbardziej materialnych aspektów istnienia. Zmysły i emocje mają sens, gdy chronią nas przed bezpośrednim zagrożeniem: przed ogniem, przepaścią, trucizną czy skrajnym wyczerpaniem. W takich sytuacjach ciało i jego reakcje rzeczywiście są użytecznym kompasem, bo dotyczą działania w obszarze materii i niższych gun.
Choć i tutaj trzeba zachować ostrożność – bo nawet na tym poziomie rozregulowany organizm potrafi odbierać rzeczywistość w sposób zniekształcony. Przykładowo, osoba z problemami z wątrobą może odbierać smak słodyczy jako gorycz. Co ciekawe, ajurweda w takim przypadku zaleca właśnie podawanie słodyczy – czyli czegoś, co chory organizm postrzega jako nieprzyjemne. Zmysły się buntują, pojawiają się negatywne emocje, a jednak z punktu widzenia głębszej wiedzy – to jest właściwy kierunek leczenia. A więc nawet w sytuacji fizycznego dyskomfortu często mamy do czynienia z podaniem “leku”, który smakuje źle i budzi opór, mimo że jest dla nas uzdrawiający.
W odniesieniu do wartości duchowych zmysły nie są już wystarczającym kryterium. W tych obszarach potrzebny jest wyższy poziom rozeznania – oparty na sattwie, czyli klarowności, czystości percepcji, głębokiej wiedzy i zrozumieniu wyższych praw duchowych.
Nie możemy oceniać duchowej rzeczywistości wyłącznie przez pryzmat emocjonalnego dyskomfortu. Kiedy próbujemy tym samym narzędziem mierzyć to, co materialne i to, co ponadmaterialne – błądzimy. To jakbyśmy chcieli zmierzyć ciszę termometrem.
Im wyższy poziom rzeczywistości, tym bardziej potrzebujemy subtelniejszego narzędzia poznania – wewnętrznej refleksji, głębokiego rozeznania i dyscypliny. Wszystko to może zaistnieć tylko wtedy, gdy opieramy się na wiedzy – takiej, którą przyjmujemy z pokorą, naprawdę wysłuchujemy i starannie analizujemy, a nie odrzucamy tylko dlatego, że nas niepokoi.
Prawda nie zawsze przychodzi jako ukojenie. Czasem pojawia się jak ogień i właśnie wtedy najbardziej warto się jej przyjrzeć.
W przypadku prawdy egzystencjalnej, poznając wyższą dharmę, nie możemy zatrzymywać się na poziomie odczuć. Potrzebujemy głębszych pytań. Nie pytajmy więc „Czy to jest przyjemne?”, lecz „Czy to, co czuję, prowadzi mnie wyżej, czy jednak zatrzymuje mnie w miejscu?
Z duchowego punktu widzenia zmysły i emocje mogą nas zwodzić i właśnie dlatego ich odczucia nie są wystarczającą ani ostateczną podstawą do wyceny dobra czy prawdy. Kryterium prawdy powinno uwzględniać subtelniejsze aspekty rzeczywistości, a nie tylko to, czy coś sprawia nam przyjemność, czy nie.
Sprawdźmy, czy ten rzekomo niezawodny kanał poznania poprzez emocje i tzw. „rezonowanie” rzeczywiście zasługuje na miano wiarygodnego.
Załóżmy, że nie lubisz chemii, za to bardzo interesuje cię historia. Czy to znaczy, że chemia jest nonsensem tylko dlatego, że z tobą nie rezonuje? Wiele osób czuje się niekomfortowo na lekcjach matematyki, ale czy to sprawia, że matematyka przestaje być wartościowa albo prawdziwa? Oczywiście, że nie.
Takich przykładów jest wiele. Człowiek uzależniony może bardzo cierpieć podczas odwyku, ale rozumiemy, że ten ból to część procesu zdrowienia. Kleptoman może odczuwać frustrację, gdy nie może nic ukraść, ale nikt nie uznaje przecież, że kradzież powinna być akceptowana tylko dlatego, że przynosi mu chwilową ulgę. Narkoman czuje się źle bez narkotyku, lecz to nie znaczy, że sam narkotyk staje się przez to czymś dobrym. Podobnie osoba z zaburzeniem neurologicznym może nie tolerować dźwięków, światła albo dotyku, ale to nie oznacza, że światło, dźwięk czy bliskość same w sobie są czymś szkodliwym. To nie zjawisko jest winne, lecz stan, który zniekształca jego odbiór.
Te i wiele innych przykładów, pokazują, że subiektywne odczucia, zwłaszcza u osób w stanie zaburzenia, nie mogą być ostatecznym wyznacznikiem tego, co dobre, a co złe, co prawdziwe, a co fałszywe. Prawda duchowa wymaga bardziej subtelnego rozeznania niż emocje i fizyczne samopoczucie. Rezonowanie nie może być miarą prawdy, tak samo jak czyjś niesmak do warzyw nie czyni brokułów niezdrowymi.
Skoro nawet w niższych wymiarach, które odbieramy za pomocą zmysłów, nasze odczucia i emocje nie są zawsze wiarygodnym narzędziem oceny rzeczywistości, to tym bardziej nie możemy się na nich opierać, gdy próbujemy oceniać wyższe, subtelniejsze wymiary, które są poza zasięgiem zarówno zmysłów, jak i umysłu.
Wedy jasno wskazują na hierarchiczność poziomów poznania prawdy. Jeśli chodzi o wiedzę duchową – czyli tę, która pozwala wznieść się ponad wpływ gun, emocjonalno-zmysłowy poziom percepcji uznawany jest za najniższy i za najbardziej zawodny sposób oceny rzeczywistości. A to oznacza, że czyjeś ”emocjonalne rezonowanie”, dyskomfort czy negatywna reakcja wobec jakiejś treści, nie stanowią żadnego ostatecznego wskaźnika jej wartości ani prawdziwości.
Wyższe wymiary życia nie są dostępne ani dla zmysłów, ani nawet dla zwykłego umysłu. Prawdy, które dotyczą nas jako istot duchowych, muszą być rozpoznane w oparciu o wyższą wiedzę – nie o to, czy „coś mi się podoba”, „coś mnie drażni” albo „mam dobre lub złe odczucia”. Umysł zniewolony i uwarunkowany, zanurzony w niższych gunach, może wcale nie czuć się dobrze nawet w kontakcie z sattwą, a tym bardziej w obliczu prawdziwej duchowej wiedzy, która przekracza jego aktualne ograniczenia.
Dlatego często na początku drogi duchowej prawda się nam NIE podoba i z nami NIE rezonuje. Dlatego że dotyka naszego fałszywego ego, naszych mechanizmów obronnych, które obecnie oceniają rzeczywistość według zafałszowanych pojęć, założeń w niższych gunach i naszych przywiązań. Prawda nie rezonuje z niższą guną z jakością umysłu pogrążonego w ignorancji. Ale prawda ma nas konfrontować, a nie przytulać. Prawda nie ma łasić się do naszego ego, ale ma je wyrwać z iluzji.
Uznawanie swojego mechanizmu odczuwania emocjonalnego jako weryfikatora prawdy to nie jest mądrość. To tamas, ignorancja przebrana za „duchową intuicję”. I to jest bardzo niebezpieczne przebranie.
Zaskakujące jest, że osoby odrzucające wiedzę płynącą z Wed tylko dlatego, że „z nimi nie rezonuje” – a więc według ich kryterium nie jest prawdą – z entuzjazmem reagują na zapwenienia nauczycieli, którzy głoszą, że „jesteś Bogiem”, „jesteś Punktem Źródłowym”, „twój oddech ma moc rozpuszczenia wszechświata”, a „karma i śmierć to jedynie iluzje”. Taka narracja brzmi kusząco, koi ego i daje poczucie wolności, więc łatwo ją zaakceptować.
Co jednak umyka ich uwadze? Że jako rzekome źródło całego wszechświata, jako wszechmocna istota, sami wpadli w pułapkę systemu, którego nie stworzyli i którego nie rozumieją. A teraz próbują z tego uwięzienia wydostać się… oddechem i kontrolą swojego ciała oraz umysłu – tych samych, które zostały im dane i które często wymykają się ich kontroli.
Jeśli naprawdę jesteśmy Bogiem, to nasze rzekomo wszechmocne „ja” musi być wyjątkowo nieudolne, skoro potrzebuje kursów, technik i przewodników, by przypomnieć sobie własną moc. To szalone myślenie pokazuje, że sama wiara w bycie „wszechmocnym punktem źródłowym” bez prawdziwego zrozumienia, głębokiego poznania i dyscypliny, prowadzi jedynie do iluzji wolności, Wolności uwięzionej w labiryncie własnych przekonań i emocji.
Zadziwiające, że osoby, które nie chcą otworzyć serca na wyższe duchowe prawdy, doskonale czują się z farmazonami i stekiem kłamstw, a nawet z nimi rezonują. Dlaczego tak się dzieje? Bo niższe guny nie myślą – nie łączą faktów, nie zadają logicznych pytań i nie potrafią obalać nonsensownych, wręcz absurdalnych teorii. Dlatego doskonale „rezonują” z głupotą.
Bhagavad-gita mówi jasno, że tamas widzi wszystko na opak. Co to oznacza? Że dla osoby pogrążonej w ciemności – brednie będą brzmieć jak mądrość, absurd jako oczywistość, a iluzja jako przebudzenie. Jak mówi Bhagawad Gita to, co jest dniem dla mędrca, jest nocą dla człowieka w gunie tamas, i odwrotnie.
Aby choć trochę pobudzić nas do logicznego myślenia, zadajmy sobie kilka prostych pytań: Skoro jesteśmy Bogiem, stwórcą rzeczywistości, punktem źródłowym – to dlaczego spędzamy godziny na stronach z poradami, jak wyjść z traumy, pokonać lęk czy odzyskać sens życia?
Skoro „wiemy wszystko”, bo jesteśmy „źródłem” – to po co nam coach, terapeuta, warsztaty, filmy motywacyjne i przewodnicy duchowi z internetu? Po co nauka w szkole, książki i inni nauczyciele? Przecież źródło musi wiedzieć wszystko. Źródło nie może cierpieć ani niepokoić się o to, czego nie wie. Jeśli jest inaczej – to nie jest źródłem.
Ale takie oczywiste stwierdzenia nie brzmią wygodnie dla tamasu. Niższa guna potrzebuje kłamstw, które uśmierzają jej ból niezrozumienia. Dla niej zapewnienie, że „Jesteś Bogiem, nieważne, że nie pamiętasz”, jest niezwykle kojące. Wszelkie dowody zaprzeczające prawdziwemu stwierdzeniu, że jesteś punktem źródłowym istnienia, niższe guny odrzucają jako „niezgodne z ich emocjami”. Słowa dające poczucie, że jesteś wielki, niezależny i całkowicie wolny, są dla nich jak miód na serce. Wszystko, co obalałoby tę iluzję wszechmocy, uznają za zniewolenie.
Osoby znajdujące się w niższych gunach uważają się za wolne i odporne na manipulacje, lecz nie dostrzegają, że to właśnie one najłatwiej dają się omamić, wydając pieniądze na kursy, inicjacje oraz poradniki, które mają je z powrotem wprowadzić na pozycję Boga. Gdyby naprawdę były punktem źródłowym istnienia jako Bóg, nie potrzebowałyby żadnych kursów, poradników ani książek, których zakup rzekomo gwarantuje inicjację w 5D.
Paradoks ludzi Zachodu polega na tym, że pragną rozwoju i transformacji, ale pod warunkiem, że nie będą musieli się naprawdę zmieniać. Oczekują, że wszystko, co powie im terapeuta, mantor, będzie zgodne z ich dotychczasowymi przekonaniami. Nie rozumieją, że prawdziwa przemiana wymaga wyjścia ponad to, co znane i komfortowe, a więc wzniesienia się do wyższej guny, która z definicji nie będzie dla nas przyjemna, bo wymaga wysiłku, zmiany, przekroczenia ograniczeń.
Tamas nie chce się ruszyć, nie znosi dyskomfortu. Dla osoby pogrążonej w tamasie „dobrze” oznacza „nic nie muszę robić”. Ukojeniem dla niej są słowa: „Jesteś doskonały taki, jaki jesteś. Nic nie musisz zmieniać. Po prostu pozwól, by wszechświat zadziałał za ciebie.” To, że brzmi to jak slogan z Instagrama? Nieważne. Ważne, że nie boli.
A jednak prawda jest taka, że nasza natura jest zależna – nie jesteśmy niezniszczalnymi, samowystarczalnymi istotami. Każdy z nas potrzebuje przewodnika, wsparcia i wskazówek, by osiągnąć szczęście. Nikt nie może powiedzieć, że sam z siebie wytworzy szczęście, że jest jego absolutnym źródłem. Już samo to, że coś nam się nie podoba, coś nas denerwuje albo coś, czego nie rozumiemy, świadczy o tym, że jesteśmy istotami ograniczonymi — nie mamy możliwości doświadczyć absolutnego szczęścia w każdych warunkach. A jeśli jakieś warunki muszą być spełnione, oznacza to, że nie jesteśmy ich twórcami, nie jesteśmy pełnym, niezależnym źródłem istnienia – i ta prawda boli.
Umysł pogrążony w tamasie wybiera słowa ludzi, którzy obiecują, że nie potrzebujesz autorytetów. Oczywiście, z wyjątkiem tego jedynego przewodnika, który zaprasza na swoje szkolenia, gwarantując wskazówki, jak oddychać i wizualizować, aby odzyskać pozycję Boga.
W niższych gunach w ogóle nie zastanawiamy się, skąd ten ktoś ma swoją wiedzę, kto to potwierdza i czy jego życie naprawdę potwierdza te nauki. W tamasie nie chodzi o dowody, tylko o to, żeby poczuć ulgę. W niższych gunach tylko szukamy obietnicy, że nic nie musimy robić, bo jesteśmy już Bogiem i wybawcą samego siebie. Wystarczy kilka oddechów i cały świat, ten cały Matrix, rozpuści się na nasze życzenie. A że nie ma na to żadnych dowodów? To nie ma znaczenia, bo w niższych gunach nikt nie pyta o prawdę, tylko o to, czy coś przynosi ulgę.
Tylko czy ulga to gwarancja prawdy? Wmawianie sobie, że jesteśmy wybawcą samych siebie, może przynieść chwilowe ukojenie, ale jeśli toniemy na dnie studni, takie słowa już nie wystarczą. Potrzebujemy prawdziwej pomocy, bo sami nie wydostaniemy się z głębokiej studni bez podania ręki osoby stojącej na zewnątrz.
Komentarze w stylu: „Wiedza o karmie i reinkarnacji to zniewolenie, nie da się tego słuchać, bo czuję potem bezsens istnienia” – nie są wiarygodnym wskaźnikiem prawdy. Takie reakcje są naturalne u osób pogrążonych w gunie tamas, bo właśnie tamas wywołuje największe zaciemnienie, otępienie i dezorientację.
Dwie niższe guny – tamas i radźas – nie są dobrym filtrem percepcji rzeczywistości. To stany iluzji, napięcia i chaosu, które zniekształcają rozumienie tego, co prawdziwe. W tamasie wszystko, co wymaga wysiłku lub odpowiedzialności, wydaje się zagrożeniem albo przemocą, dlatego każda głębsza nauka może być odrzucana już na samym progu – nie dlatego, że jest fałszywa, lecz dlatego, że umysł nie jest gotowy jej przyjąć.
W sattwie – czyli w jakości przejrzystej świadomości staramy się rozpoznawać prawdę nie na podstawie pierwszego wrażenia, lecz w oparciu o głębsze rozumienie. Weryfikujemy ją w świetle autorytetów, pism duchowych , spójnych źródeł i sprawdzonych nauk, nawet jeśli na początku nie podoba się nam to, co słyszymy.
Sattwa nie mówi: „nie będę tego słuchać, bo źle się czuję”, bo sattwa nie opiera się na samopoczuciu. Ona pyta: „Czy to może być prawda, nawet jeśli mnie rani?”, „Czy to pochodzi z najwyższego źródła?”, „Czy ta nauka jest zgodna z innymi przekazami duchowymi?”, „Czy prowadzi do przemiany i oczyszczenia, czy tylko do samozadowolenia i zaspokojenia ego?”
Bo prawda nie zawsze rezonuje z naszym chwilowym komfortem. Nie zawsze łechta nasze potrzeby, nie zawsze przychodzi w estetycznym opakowaniu, jakiego domaga się umysł spod znaku tamasu – umysł, który chce być „wielki, niezależny i wolny”, ale tylko w iluzji, nie w rzeczywistej mądrości
Ale prawda zawsze prowadzi głębiej. Prawda nie głaszcze. Czasem mówi: tak, to była twoja karma. Nie, nie jesteś Bogiem. Jesteś duszą w drodze do Boga. Jesteś odpowiedzialny za swoje kłopoty. I właśnie wtedy zaniepokojony tamas krzyczy: „Tego się nie da słuchać…”
Wielu guru i „nauczycieli” z New Age bezczelnie powtarza, że „jesteś Bogiem”, jakby to było jakieś magiczne zaklęcie na wolność i szczęście. Tymczasem, gdy umiera im ktoś bliski, nie potrafią sprawić, żeby ten ktoś zmartwychwstał. Gdy odchodzą od nich partnerzy czy przyjaciele, nie potrafią ich zatrzymać. Ci, którzy głoszą, że „jesteśmy Bogiem”, że „ty tworzysz wszechświat”, że „ja tworzę ciebie, a ty mnie”, często nie potrafią zapewnić sobie i innym ani całkowitego zdrowia, ani prawdziwego szczęścia. Nie umieją sprawić, by ludzie nie chorowali, by dzieci nie potrzebowały lekarzy, i by życie nie kończyło się śmiercią.
Czy naprawdę rozumiemy, czym jest Bóg? Czy znamy prawdziwe znaczenie boskości — takiej, która nie musi doświadczać bólu, zależności, chorób czy śmierci? Jeśli tak, to dlaczego nie widzimy, że ci, którzy na szkoleniach i za ogromne pieniądze uczą nas, jak stać się Bogiem, sami nie radzą sobie z podstawowymi realiami życia? Ci „wielcy coachowie” i samozwańczy „bogowie” muszą korzystać z powietrza, wody i jedzenia, których nie potrafią sami stworzyć. Są zależni od elektryczności i technologii, od medycyny a mimo to zarabiają miliony na cudzej naiwności, sprzedając iluzję bycia Źródłem wszystkiego.
Stwierdzenie „jesteś Bogiem” to nie duchowa prawda, lecz sprytny marketingowy chwyt, który zatrzymuje ludzi w miejscu i karmi ich iluzją.
Mimo to właśnie takie słowa trafiają do tych, którzy nie chcą poznać prawdziwych nauk o naszej rzeczywistej, zależnej naturze. Tacy ludzie wybierają iluzję wolności i szczęścia podaną na łatwych, ale fałszywych warunkach – przyjemnych, lecz oderwanych od rzeczywistości.
To prawdziwe poznanie daje wolność, a nie ładnie brzmiące kłamstwo. Prawda nie zawsze rezonuje z niższymi gunami. Dla nich prawda bywa wręcz bolesna.
