Szacunek – szansa na oszacowanie zagubionego siebie

Oj jak my nie lubimy tego słowa “szacunek”. A już uczucie, jakie się nam z tym wiąże jest odpychające. Kojarzy nam się z leżeniem przed kimś plackiem, albo z postawą na kolanach. A my nie lubimy być w takiej pozycji. Bo to oznacza słabość.

Szacunek nie jest słabością ani stratą. Jest portalem do miejsca naszej uwięzionej w błędnym kodzie energii. Ale to wymaga wyjaśnień.

Słowo „szacunek”, lub też inaczej „respekt”, ma kilka warstw znaczeniowych. Najważniejszą dla nas na dzisiaj jest ta, że to co widzimy przed sobą daje nam powód do rozpatrzenia i oszacowania.

W łacinie „respectus” pochodzi od imiesłowu czasownika „respicio” lub od czasownika „respicere” co oznacza „powrót do znaczenia”, „mieć na uwadze”, „wziąć pod uwagę sytuację”.

„Re” w łacinie oznacza „ponownie”, „powtarzać” i „do tyłu”. „Specio” (lub „spicio”) w łacie znaczy „oglądanie”, a więc w połączeniu słowo to oznacza “powrót do znaczenia” “wziąć pod uwagę sytuację ponownie”.

Po polsku „szacunek” pochodzi z „szacowania” – czyli z określania wartości. Jest spokrewnione z niemieckim słowem „schaetzen” co oznacza „wycenić”. „Schatz” po niemiecku oznacza „skarb”.

Bardzo okrężnie to zrobiłam ale musiałam się pobawić w archeologię, czyli w etymologię wyrazów, żeby podać ci na talerzu coś, co zostało tak pozakrywane. Słowo „szacunek” w swej najczystszej pierwotnej wymowie określał stan, w którym szacujemy, czyli rozważamy, widzimy ponownie coś, co należy wziąć pod uwagę raz jeszcze, bo znowu się to przed nami ujawnia. Co może się ujawniać naszym oczom ponownie do rozpatrzenia? Coś, co staje naprzeciw nas zawsze się wiąże z nami i tym samym daje nam powód do oszacowania, obejrzenia. A dlaczego w sobie? Ponieważ to my stanowimy centrum tego, co się nam przydarza i kiedy sygnał w nas zostaje stłumiony dostajemy to, co mamy zobaczyć w zewnętrznej postaci, czyli do obejrzenia –  ponownie.

Sam fakt odczuwania jakichś przykrych stanów, jakie wywołuje w nas widok pewnych sytuacji lub osób jest już sam w sobie momentem (to jest ta chwila mocy) służącym nie do wściekania się na przeciwnika, tylko momentem służącym do oszacowania energii jaka zablokowana jest w tobie i powoduje w tobie (bo druga strona nie jest istotna) jakieś potężne emocje. Zwykle w naszych czasach przesiąkniętych siłą pasji, która nie jest energią wiedzy, ale zwyczajnego ruchu – najpierw działamy, czyli reagujemy zgodnie z programem wewnętrznym i później dopiero myślimy, ale  też raczej obronnie wobec siebie.

Gest oddawania szacunku służył do powstrzymania się od automatycznego działania i do oszacowania, czyli do zauważenia czegoś i zintegrowania w sobie. Albo inaczej – moc tego gestu jest zatrzymywaniem czasu tak, abyśmy my mogli zobaczyć klatka po klatce co sobie wyświetlamy. Siła dobroci, w której to energii zawiera się odczuwanie szacunku,  osadza nas w takiej bezczasowości, że wreszcie stać nas na uważne zgłębienie siebie i własnych emocji. To stan, w którym reagujemy świadomie, nie z odtwarzacza podświadomości i mówimy sobie: „przecież tam nie ma nic, czego nie ma we mnie”. Co we mnie wywołuje taką emocję? Moment respektu i uważności jest pochyleniem głowy przed swoimi ciemnymi stronami. Zewnętrzny akt pochylenia głowy nie jest istotny. W obecnym stanie uczuć nawet nie jest wskazany. Robimy dziś chętnie tzw. ruchy pozorne. Jesteśmy mistrzami w tynkowaniu walących się domów, tylko że na planie energii zachowanie pięknej fasady i udawanie szacunku nic nam nie daje. To znowu jest zachowanie przekierowujące uwagę na coś innego. Chcesz mieć moc? Zostaw udawanie, że kogoś szanujesz. To niczego nie zmieni. Znajdź punkt w sobie, który poruszył ktoś lub coś będący teraz przed tobą. Czujesz wściekłość, bezradność, żal, zranienie? Nazwij to i pochyl głowę przed faktem, że to jest w tobie! Przed tobą stoi coś, co jeśli dobrze uszanujesz, czyli oszacujesz stanie się skarbem. Jeśli nie odrzucisz tego w sobie, nie zrzucisz tego na przeciwnika, tylko uznasz jako cenny sygnał zwrotny, to znaczy, że oszacowałeś właściwie. Od tego miejsca dzieje się coś, co zmienia bieg wydarzeń – zaakceptowałeś moc niby wroga, a tak naprawdę moc wroga w sobie i w tym momencie zdajesz sobie sprawę, że wystawiasz się na atak własnej materii. Jeśli jest to atak twojej własnej kreacji, to jaki jest sens wrzeszczenia na przeciwnika? Oczywiście, że możesz nawet z nim walczyć i się z nim spierać, ale chodzi o moment uważności z twej strony – uważaj – walczysz z czymś, co jest w tobie, więc uderzaj mądrze!

Ostatnio stały się modne ustawienia „Hellingera”, która notabene sporo kosztują. Czy ktoś jednak dostrzegł, że ustawienia Hellingera odbywają się cały czas na żywo i są całkiem za darmo? Ale takie to już czasy, że jak coś jest za darmo, to jest mało doceniane. Np. mój blog 🙂

Dostajesz to za darmo i oszacuj mądrze! Wszystkie osoby obecne w naszym życiu ustawiają się względem nas w odpowiedniej konfiguracji. Niektóre wystawiają nam cztery litery, a niektóre nawet ignorują nas jeszcze bardziej. I nie ma znaczenia, co one myślą i robią tobie, bo to jest skupienie uwagi w sile pasji: „co inni sobie o mnie myślą?”. Zapomnij o innych. Załóż, że ich tam nie ma. Za to na pewno są twoje emocje. Nieważne jak wielkie wydarzenia rozgrywają się teraz na zewnątrz. Zostaw wrogów, urzędników, polityków, spiskowców, itp. i skup się na tym, co oni i ich działania wywołują w tobie. Oni są po to, żeby nadać kształt świadomości, jaka jest w tobie. Doceń to! Zamiast się na nich wściekać, co w kwantowym ujęciu oznacza tylko jeszcze więcej agresji uderzającej w ciebie, poczuj to, co wybucha w tobie.

Dawniej wojownik, który miał rozegrać walkę najpierw oddawał hołd przeciwnikowi. I nie chodziło tu o manifestację uległości czy poddaństwa wobec drugiej strony. Oddanie szacunku nie polegało też na jakimś szczególnym rodzaju spektaklu dla publiczności. To jest typowe dla naszych czasów ponieważ daje nam szansę na skrajne unikanie jakiegokolwiek zagłębiania się w siebie. Za to działamy na dwóch biegunach wahadła: albo nienawidzimy kogoś widząc problem tylko w nim, albo robimy zewnętrzny show, biorąc wszystko na siebie i wciągając  do pomocy media – zapraszamy telewizję i z bukietem w ręku na kolanach pokazujemy swoją wspaniałomyślną naturę. Tak sobie wyobrażamy prawdziwą odwagę i tak ją ubieramy.

Wojownik dawnych czasów (dodam, że bardzo dawnych) miał pełne zrozumienie faktu, że walka którą przyjdzie mus stoczyć, jest walką ze swoim echem, więc lepiej, żeby to echo brzmiało bardziej przyjaźnie.

Nie zawsze obłaskawianie wroga wyglądało spektakularnie, choć znane są przypadki, takie jak opisany w Mahabharacie, kiedy maharadż Judisztira – cesarz świata – przystępując do wojny na polu Kurukszetra, zsiadł z konia i poszedł złożyć pokłony wszystkim dowódcom strony przeciwnej. Brzmi szaleńczo i mało odważnie, a jest czymś wręcz odwrotnym. Król, który upadł w pył przed wrogiem nie poszedł wcale się poddać. Tu nie chodziło o biczowanie się za przewinienia i błaganie o litość, tak jak dzisiaj rozumiemy mierzenie się z własnym cieniem. W scenie tej jest ukryty sekret odzyskiwania mocy, która działa na naszą korzyść, jeśli ją uszanujemy.

Król Judisztira poszedł prosić w uległy sposób o błogosławieństwo zabicia tych, do których się o nie zwrócił. I takie błogosławieństwo, z bardzo szczerą energią sprawczą dzięki tej uległości otrzymał. Wszyscy starsi, niezwykle potężni, praktycznie nie do zwyciężenia w walce wojownicy, poczuli tak wielki szacunek dla odwagi leżącego u ich stóp Judisztiry, że w sposób płynący całkowicie z serca życzyli mu mocy, by ten mógł zwyciężyć i ich zabić.

O czym ja tu teraz mówię? Pisałam coś o sile dobroci, braku agresji, a teraz nagle piszę o wojnie? Temat walki w świecie przepojonym agresją wcześniej czy później pojawi się na naszym prywatnym horyzoncie i trudno nie zauważyć, że świat nie jest czarno – biały. Maharadż Judisztira nie był człowiekiem, który skrzywdziłby kogokolwiek, a jednak stanął do walki i zrobił to w sposób, który pomógł mu transformować problem w zwycięstwo.

Zadam ci pozornie niezwiązane z tematem pytanie. Czy kochasz własne dziecko? Oczywiście, że powiesz tak, o ile je masz. Moje drugie pytanie brzmi: czy zachwycają cię cudze dzieci? Zapewne niekoniecznie. Może poza tymi, które naprawdę są bardzo ładne, większość dzieci, które uznajemy za obce jakoś nas nie pociągają. Musimy dostrzec dużą dozę słodyczy w kimś, kto choć mały nie pochodzi z naszego ciała. I to zachowanie – zachwycanie się czymś, co jest nasze, nawet jeśli wydaje się już być poza naszą cielesną istotą jest czymś absolutnie instynktownym. Choć nasze dzieci nie są całkowicie nami, to jednak czujemy się z nimi połączeni i w naturalny sposób czujemy z nimi wewnętrzną integrację. Żeby kochać i zachwycać się własnym dzieckiem nie potrzeba żadnych książek, kursów i technik. To jest naszym autentycznym, instynktownym ruchem wewnętrznym, którego nie musimy sobie nijak tłumaczyć i przyswajać zasad. Oczywiście, że i na tym polu zdarzają się występować zaburzenia, kiedy rodzic (najczęściej matka) zatopi siebie całkowicie w dziecku i zapomni kompletnie o sobie, albo wręcz uzna dziecko za pozbawiające jej własnych korzyści. To są jednak dobre przykłady tego, jak w niezintegrowany z nami sposób próbujemy odrzucić prawdę o sobie i zamiast szukać niespełnienia wewnątrz – rzutujemy to na własne dziecko.

Wracając do przykładu króla, który składa pokłon przed wrogiem.Nie użyłam tego przykładu tak przypadkowo. Ta scena jest idealnym wyjaśnieniem zjawiska integracji wroga na zewnątrz i w sobie, żeby móc zachwycić się i zwyciężyć w walce, która rozgrywa się poza nami.

Dzisiaj panuje pewne oszołomienie w kwestii jak odnosić się do świata na zewnątrz, a wynika to z tej przyczyny, że zamknęliśmy go pudełku niezwiązanej z nami materii. Takie już bardzo długo ciągnące się w historii postrzeganie świata niesie ze sobą konsekwencje kompletnego oddzielenia nas od przestrzeni, która odtąd napiera i robi z nami co zechce. W skupionym na materii założeniu jest ona od nas niezależna. W nieświadomy sposób oddaliśmy władze w ręce potężnej siły i oczekujemy, że będzie ona wobec nas całkowicie życzliwa, podczas gdy my mamy prawo czuć się pozbawieni decyzyjności.

Moment odzyskiwania sterów w przestrzeni swojego życia polega na wzięciu odpowiedzialności za wszelkie stany pojawiające się w zewnętrznym przebraniu. Nie oznacza to, że odpowiadamy za to, co robią i myślą wszyscy na świecie, ale odpowiadamy za to, jak oni ustawiają się względem nas. To, jaka konfiguracja przestrzenna utworzy się między nami wszystkim zależy tylko od nas. Kiedy to zauważymy, wtedy zjawisko niby zewnętrzne się z nami integruje. Strach, złość, wstręt, odrzucenie, męczeństwo i cała brzydota niby nie naszych, czyli wypartych przez nas tworów zaczyna być w nas transformowana. Brzydkie dzieci łączą się w nas i stają się naszymi. A to już oznacza niewyuczony i nieprzymuszony zachwyt nad nimi. To jest właśnie cel jogi, która w swoim przesłaniu wzywa nas do połączenia. Możemy odrzucać połączenie z kimś, kogo w religijnych instytucjach tak materialnie i kulturowo zaszufladkowano, ale nie unikniemy połączenia z sobą. Jaka wyższa instancja ewentualnie wyłoni się spoza naszej odzyskanej całości nie jest teraz istotne, bo dopóki nie zintegrujemy pogubionych części siebie, dopóki im nie oddamy szacunku – tracimy moc i czas na zewnętrzne desygnaty.

Huna np. nigdy nie rościła sobie pretensji do ustaleń o transcendencję, a jedynie wskazywała na oczyszczanie ścieżki do Wyższego Ja poprzez szukanie zagubionych i nieoświetlonych części w sobie. To stamtąd mamy pojęcie wewnętrznego dziecka, które bardziej przemawia do szorstkich i zamkniętych umysłów naszej cywilizacji, niż jakiekolwiek inne obrazy. To Wyższe Ja jest tylko i wyłącznie nami, tzn. naszą wewnętrzną duchową istotą, bo Bóg w hunie nie jest możliwie bezkonfliktowo rozumianym celem, o ile najpierw nie zintegrujemy części nas samych w sobie.

Cokolwiek jest siłą, do której się na kwantowej ścieżce odwołujemy, nie jest przez nas osiągalną energią, jeśli nie uszanujemy i nie zintegrujemy uznanych za nie nasze – nielubianych dzieci w sobie. Dzieje się to nie w akcie zewnętrznego gestu, choć i taki jest dozwolony, ale przede wszystkim w sercu. Wszystko, czemu oddamy szacunek, co rozpatrzymy uważnie, zamienia swój odcień nieznośności w coś warte naszego zachwytu. A przecież o taki nastrój działania chodzi, jeśli chcemy by życie było odzwierciedleniem naszej istoty. Siła dobroci nie chroni nas od przebywania w świecie wydarzeń i nie pozbawia nas fizyczności. Ale stwarza dokoła nas pewną warstwę transformującą która uwalnia z każdej sytuacji jej moc zamkniętą w negatywnym biegunie.

Dostanie się do źródła mocy nie wymaga żadnych heroicznych czynów, ani nawet zewnętrznych dramatów. Zasadniczo dramaty odwracają celowo uwagę od esencji tego procesu. Znając naszą materialność i przywiązanie do form powinniśmy wręcz być ostrożni z używaniem zewnętrznych rekwizytów dla udowodnienia sobie i innym naszej niby pełnej szacunku postawy. Nawet psychologowie ostrzegają przed używaniem zwrotu “z całym szacunkiem”, bo wypowiedź po nim następująca świadczy o ukrytej pogardzie, do której mówca za nic się nie przyzna.

Szczere pochylenie głowy w sercu i uznanie, że to co przede mną stoi – uformowało się dla mnie, jest prawdziwym aktem uwalniającym nie tylko z ciężarów, ale przede wszystkim jest momentem oddającym nam moc.

Jeśli teraz  staniesz na polu walki, o co dzisiaj wcale nietrudno – zatrzymaj się i uważnie oszacuj stronę przeciwną nie jak wroga, lecz jak skarb, który dostałeś, żeby stać się wreszcie CAŁOŚCIĄ.

Stoisz przed niby przeciwnikiem, a tak naprawdę – przed przeciwieństwem w tobie, które teraz daje ci sankcję, przyzwolenie na dopełnienie. Uszanuj to w SOBIE.

6 komentarzy

  1. Alina :

    Ja doceniam, nawet bardzo 🙂 Chociaż z greką coś poszło nie tak, ale to nieistotne 😉
    Pozdrawiam serdecznie 🙂

    1. Ida Smela :

      Wycofałam to greckie, a poniżej podaję link do strony, z której to wzięłam, oraz jedno z wyjaśnień o powiązaniach greckich i sanskryckich. Nie upieram się co do usilnego poszukiwania źródłosłowów w j.greckim,czy w sanskryckim, a tylko podaję to jako przykład, jak podano na tej stronie:https://sites.google.com/site/etymologielatingrec/home/r/respect
      Ces mots sont issus de la racine Proto Indo Européenne “spek”[9] (observer) qui donnera par variante “skeptomai” en grec et “specio” en latin au sens de “regarder attentivement”, “examiner”, “méditer”, et par là “se préoccuper”, mot lui même issu du sanskrit “pasyati” et de l’Avestique “spasyeiti” signifiant “voir”.

  2. OK.
    Nie bardzo rozumiem tylko w jaki sposób mam uszanować tego niby wroga, żeby stać się całością…
    ALE, podam konkretny przykład, bo isanie takich ogólnikowych artykułów w zasadzie do niczego nie przybliża, jesli nadl się nie wie, CO i W JAKI SPOSÓB zrobić….
    Otóż, mam mniej więcej za sobą okres czasu, kiedy całe mnóstwo rzeczy mnie drażniło i powodowało, że klnę. W każdym razie zauważyłam wtedy, że przeklinanie nakręca mnie jeszcze bardziej na przeklinanie i nie powoduje to we mnie dobrego samopoczucia. Również nie oczyszcza mnie z tych drażniących odczuć.
    ZATEM kolejnym krokiem było stopowanie siebie w momentach wkurzania i zaczynanie myślenia o czym innym + pewnego rodzaju oczyszczenie niskiej energii.
    ANYWAY. Teraz zdarza mi się też czasem przekląć, ale dość rzadko.
    I czuję się całkiem lepiej.
    SYTUACJA.
    Mam znajomą, której co drugie słowo, którego używa brzmi ‘fucking’.
    Wytłumaczyłam jej, że to pogarsza sprawę, ale do niej nie dociera.
    Nie czuję się miło w jej towarzystwie więc.

    CO w takiej sytuacji oznacza ‘zintegrowanie tego w sobie’ ??????
    Mam wrócić do starych zwyczajów i z powrotem zacząć kląć ????
    Dla mnie to bez sensu…
    Bo nie bardzo rozumiem, co miałoby mi jej zachowanie pokazać…

    1. Ida Smela :

      Świetny przykład. A teraz zwróć uwagę, o czym myślimy w sytuacjach krytycznych – przyglądamy się im i mamy myśli “jak on, ona może, ja bym tak nie zrobiła”. Teraz odwróć sytuację – osoby na zewnątrz są tylko prowokatorami twoich emocji i na nie patrz. Nie myśl o tym jak to nieładnie i niekorzystnie energetycznie jest używać przekleństw. Przyczyną twoich problemów nie było przeklinanie.To jest wierzchołek góry lodowej, to tylko symptomy, które zablokowałaś w ramach społecznego przystosowania.Oczywiście, że używanie przekleństw to niezbyt dobra energia, ale to nie one są powodem do zmartwień. Blokowanie symptomów jet czymś typowym dla naszej cywilizacji ceniącej sobie opakowanie. Zablokowanie symptomów to zakneblowanie większego problemu w sobie, który wymykał się wszystkimi możliwymi szczelinami, na które pozwalała wyuczona przez ciebie strategia. Najczęstszą spotykaną strategią na ujście złości, strachu, niechęci (i wstaw dowolne)jest przeklinanie. No więc gratulacje – wyeliminowałaś jedną ze strategii, jedną z lampek kontrolnych na pulpicie, mówiących, że coś jest nie tak z pojazdem, który prowadzisz. Strategia blokowania słów nie jest jedynym możliwym rozwiązaniem problemu. Coś w tobie siedzi zakneblowane i teraz nawet nie wolno mu tego głośno powiedzieć, bo przecież nie wypada.Nie mówię, że masz powrócić do przeklinania – mówię, że eliminacja pewnych strategii zachowania nie kasuje problemu wewnątrz ciebie. To najważniejsze, wewnątrz nas przeoczamy wszyscy, nie tylko ty.Żeby ci pomóc to zauważyć, ujawniło się to w formie soczyście klnącej znajomej, która wywołuje w tobie – no właśnie, co? Nie oceniaj koleżanki, bo ona jest tylko echem czegoś w tobie i nie oceniaj jej, a skup się na budzących się w tobie uczuciach. Złość, frustracja…zobacz w sobie, nie w niej, co stłamsiłaś i nie zaakceptowałaś.Teraz to stłamszone wewnątrz ciebie coś stoi przed tobą i próbuje pokazać, że zostało pominięte. Dziecko wyrzucone za płacz do pokoju, ale nie zapytane o co chodzi to jest właśnie ten niedokończony temat, który do nas powraca. Nie jestem za przeklinaniem, a jednak zalecam ci przyjrzenie się możliwości użycia soczystych słów od czasu do czasu z pewną świadomością ich używania. Są takie terapie, które np. nadmierny smutek, jąkanie się czy złość uzdrawiają świadomym i celowym nadmiernym, skumulowanym w czasie zastosowaniem. Chcesz kląć to klnij przez trzy godziny. I nie ma, że ci się nie chce. Trzy godziny masz przeznaczone tylko i wyłącznie na przeklinanie i wykorzystaj je do fizycznego bólu. Myślisz, że to głupie? Paradoksalnie wtedy zaczynasz dostrzegać co się kryje za tym, co ty nazywasz problemem używania przekleństw. Na razie zastosowałaś chwyt pt. “Nie myśl o różowym słoniu”. I oczywiście, że uważasz, że o nim nie myślisz. No to masz różowego słonia na zewnątrz w postaci znajomej, która ma podwójną robotę – klnie za ciebie i za siebie. jeśli nie zrobisz porządku z jakąś emocją w tobie, to sama wrócisz do przeklinania z taką furią, że aż tynk odleci ze ścian.I będzie to twoim zdanie wina znajomej. Nie proponuję psychoterapii na znajdywanie czegoś w sobie i kilkuletnie wydłubywanie z siebie, o co mi chodzi. Zastosuj bardzo skuteczne hooponopono (pisałam o nim we wpisie “dlaczego hooponopono działa?”), czy inne przyspieszone terapie, np. dwupunkt, które natychmiast docierają do sedna problemu.Podziękuj znajomej (w głowie) bo ujawniła ci coś, co wymaga jeszcze uzdrowienia w tobie, a nie przykrywania go maską ogłady.Mam nadzieję, że pomoże ci to dotrzeć do sedna problemu.

      1. Marek B :

        Bardzo trafna i pomocna odpowiedź/ podpowiedź Ido, dziękuję 🙂

        1. Ida Smela :

          🙂 też dziękuję

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *