Porzuć krytykę, zyskaj moc!

Gdybyśmy wiedzieli, że mówiąc źle o innych dotykamy kabla pod prądem, to byśmy go puścili.

Skoro jednak język nas swędzi i próbujemy ulżyć sobie dokładając coś innym, tzn. że przyszedł czas na inny sposób motywacji. Bo ta z czasów dzieciństwa, podpierana hasłami z tablic mojżeszowych, już dawno przestała na nas działać.

Wprawdzie próbujemy się jeszcze wesprzeć wzruszającymi złotymi myślami, ale przyznajmy, że ociekające lukrem i rozsyłane w internecie motywatory, wywołują w nas co najwyżej 5 minut skruchy i po sprawie.

Czyli nie uchwyciliśmy istoty zjawiska, które chyba po to zostało ujęte w tak ciężkiej formie (mam na myśli te płyty kamienne, które biedny Mojżesz musiał dźwigać), żeby nam uzmysłowić istotę problemu.

Jeśli nie robią na nas wrażenia grożące nam kary piekielne, ani umoralniające obrazki z misiami, to porozmawiajmy jak biznesmeni. Czyli, co zyskujemy, lub tracimy, jeśli…

W kwestii duchowej rachunkowości najlepiej rozeznani są jogini, bo kto jak kto, ale oni wiedzą gdzie tracą moc, a gdzie ją zyskują. I właśnie jogini stwierdzają jednoznacznie, że umysł zawsze łączy się w całość z kontemplowanym przez niego obiektem.

Jakby to powiedzieć naszym technicznym językiem – jeśli mówimy o czymś, czego nie lubimy to i tak wchodzimy  z tym w chemiczną reakcję.

Dlatego zanim nas najdzie ochota na utlenianie się z nielubianą substancją w innych, postawmy sobie znak ostrzegawczy.

Czy są na to dowody? Ze znalezieniem autorytetów, które potwierdzą to zjawisko ( przynajmniej częściowo) od strony energetycznej, nie ma już żadnego problemu. Coraz więcej ludzi zgadza się na podłączanie do różnych urządzeń pomiarowych, które w namacalny sposób obrazują zachowanie mózgu, kiedy badani skupieni są na rzeczach negatywnych, lub pozytywnych. Tego typu eksperymenty przeprowadzamy od niedawna. Tymczasem joga mówiła o tym już tysiące lat temu. Może warto jej również zawierzyć, że krytykując innych tracimy moc?

Nauka coraz częściej potwierdza, że jesteśmy czymś więcej, niż zestawem cząsteczek chemicznych.

Wprawdzie percepcja wielu ludzi przesunęła się bardziej w stronę koszuli i jej marki, niż tego, co pod skórą, ale sądzę, że nieobce nam są subtelne sygnały pochodzące ze sfer położonych głębiej, niż owa koszula właśnie.

Każdy z nas szóstym zmysłem odbiera te energetyczne znaki, chociaż nie potrafimy ich nazwać.

Nie zdarzyło się wam stanąć w kolejce do kasy, w której przed wami stał osobnik otoczony niewidzialną, ale nieprzekraczalną granicą? I gdyby nawet wam przyszło do głowy tę granicę leciutko naruszyć to i tak by wam nic z tego nie przyszło, bo zostalibyście energetycznie znokautowani.

Dotykanie ciała fizycznego jest w pewnym sensie ograniczoną sprawą – bo jak kogoś nie ma w pobliżu, to ten ktoś niczym nie ryzykuje, gdy my rzucamy nożami do tarczy.

Natomiast, jeśli chodzi o ciało energetyczne i mentalne, to sprawy mają się całkiem inaczej. Matematycznie można to wyrazić tak, że im bardziej subtelny poziom energii, tym większa siła jego rażenia.

Wbrew pozorom jest to bardzo proste do zrozumienia. Spróbujcie stanąć koło kogoś obcego na ulicy i stopniowo przesuwajcie się coraz bliżej niego, a zobaczycie, o czym tutaj mówię. Wpływ na ciało fizyczne oznacza bezpośredni z nim kontakt, podczas gdy wpływ na ciało energetyczne i mentalne może już zacząć się z dalszej odległości.

Dobry wojownik wschodnich sztuk walki wie, jak wpłynąć na przeciwnika nawet bez użycia dotyku.

Jeszcze większy wpływ mamy jednak na poziomie umysłu. Tutaj się już wszyscy zgodzimy, że żeby o kimś myśleć, nie musimy w ogóle przebywać w jego pobliżu.

Nierzadko ludzie boją się, że świat, który jest dzisiaj zbudowany na jednym wielkim hejcie, może nam kiedyś spaść na głowę.

Nie martwiłabym się za bardzo faktem, ile to osób o nas źle myśli i jak nam to może zaszkodzić, bo siła ich myśli jest dzisiaj, z racji ich umysłowego rozproszenia, niezwykle słaba. Koncentracja energii ludzi jest dzisiaj w większości skierowana na tak wiele obszarów i podlega tak szybkiej fluktuacji, że obawa o naruszenie naszej strefy powietrznej umysłu jest niepotrzebna.

O wiele większe znaczenie ma to, co my robimy z własnym umysłem, ponieważ stanowi on naszą strefę ochronną.

Jeśli zaczynamy zajmować się opisywaniem cech innych osób, to chociaż tego nie widzimy, dobrowolnie wychodzimy poza tę barierkę i wkraczamy w strefę cudzych spraw i cudzych problemów.

Dopóki mówimy o innych dobrze, z szacunkiem i docenieniem, dopóty pozostajemy na ganku czyjegoś domu, gdzie jesteśmy witani chlebem i solą. W tłumaczeniu na język korzyści szacunek i docenienie są najlepszym sposobem na otrzymanie od życia cech i rzeczy, o których się pochlebnie wyrażamy. Jeśli skupimy się na dobrych cechach u innych, to umysł włącza je do swoich doświadczeń.

Jeśli jednak zaczynamy opisywać kogoś ze złymi intencjami i doszukiwać się w nim błędów, to na planie mniej widocznym przypomina to wtargnięcie do czyjegoś mieszkania i przestawiania w nim mebli zgodnie z naszą koncepcją. Takie zachowanie niesie ze sobą proste konsekwencje – skoro się tym zajmujemy, to to jest już nasze i możemy sobie to wziąć.

Czyli tłumacząc na język biznesu – do świata swoich problemów dokładamy cudze. Tłumaczenie, że byliśmy gdzieś tylko przelotem nic nam nie dadzą. Spróbujcie powiedzieć kablowi pod prądem, że trzymaliście go niezwykle krótko.

Może przykład z prądem jest trochę za mocny. Weźmy łagodniejszy.

Wyobraźmy sobie, że zrywamy kwiaty. Dla umysłu to równie realne, co oglądanie kogoś i jego cech. Gdy myślimy o kimś lub o czymś dobrze, to ręce naszego umysłu zrywają kwiaty. Pachnące kwiaty.

Kiedy zanurzamy się w myśleniu o rzeczach i cechach niezbyt przyjemnych, to naszymi wirtualnymi rękami ugniatamy coś cuchnącego.

 

 

Mówiąc językiem biznesu: co to za interes iść przez życie z brzydkim zapaszkiem?