Co czujesz, gdy zadajesz sobie pytanie dotyczące czegoś w przyszłości? Żeby się przekonać, że w ogóle coś czujesz przerwij na chwilę czytanie tekstu i zadaj sobie pytanie o cokolwiek np.
„Czy dostanę tę pracę?”
„Czy zdam egzamin?”
To są tylko pytania atrapy. Wymyśl swoje, pasujące do twojej obecnej sytuacji i czekaj na reakcję. Prawda, że po rzuceniu w przestrzeń zapytania dotyczącego czegoś jeszcze nie zaistniałego czujemy jakąś intensywną energię? To, co wtedy odbieramy tzw. szóstym zmysłem to oddech naszej przyszłości, to pula informacji do odkodowania i zaakceptowania, tak byśmy mogli tę przyszłość jakoś uchwycić.
Zanim dotkniemy np. ściany albo złapiemy kubek z herbatą to nasze zmysły dostarczają nam wszystkich możliwych parametrów obiektu, z którymi chcemy się zmierzyć. W ułamku sekundy nasze oczy każą nam zauważyć słup stojący na środku drogi, którą idziemy, albo oceniają ciężar kubka czy wiaderka z wodą i przygotowują nas do ich odpowiedniego uchwycenia. Wszystko, co jest najpierw widoczne dla naszych zmysłów podlega ich natychmiastowej ocenie i kalkulacji na podstawie dotychczasowych doświadczeń i wspomnień. A co, jeśli zmysły czegoś nie widzą? Oczy nie widzą namacalnej przyszłości, ale umysł już to potrafi i robi wstępne przymiarki, dając nam jej przedsmak. Wszystko, co umysł sobie „przymierza” odbieramy jako intensywną, bo jeszcze niedopasowaną do naszych zmysłów energię. Być może czujemy się z nią niepewnie, może źle, a może całkiem dobrze – cokolwiek krąży po naszym ciele nie jest winą mrówek, ale dowodem na to, że umysł jest w przymierzalni.
Każda intensywność, którą w sobie czujemy jest przebłyskiem energii, z jaką przyjdzie nam się zetknąć, kiedy zamówienie zostanie zrealizowanie w całości. Wszechświat nie wystawia nam kwitu, że przyjął zlecenie, do czego przywykliśmy w naszej papierowej biurokracji, ale zwyczajnie bierze się do działania. Oczywiście najpierw ogarnia to konceptualnie, czyli wysuwa macki i dopasowuje to, co zamawiamy, lub o co pytamy do pojemności naszej wiary. I ten moment „zakładania przyszłości” może być bardzo przyjemny, jeśli do nas pasuje, a czasem wręcz bardzo bolesny, jeśli „przyszłość” okaże się być nie w naszym stylu. I tu, w tym miejscu tkwi największa pułapka, na jaką się często łapiemy. Na podstawie zwykłego odczucia intensywności energii, wyciągamy wnioski, które najczęściej są błędne. Intensywność energii nie jest zła ani dobra – ona po prostu jest. To my nadajemy jej znaczenie i doklejamy etykietki, na podstawie których powstają silne bariery, bo przecież my „czujemy”, że coś jest dla nas złe i należy się bronić. Tymczasem to nadchodzące coś wcale nie musi być „złe” czy „niebezpieczne” tylko zwyczajnie nie mieści się w pojemniku naszej wiary i po prostu stara się przystosować, dokroić do formy naszych założeń. Kiedy coś jest nazwane i zaetykietowane, to nie ma bata, musi przybrać formę, jaką przybrała nasza wiara i albo się na nas zmieści, albo nie. „Świetlana przyszłość” i „zdany egzamin” mogą na nas nie pasować tak samo jak za ciasne jeansy. A przekonanie, że mamy intuicję i przewidzieliśmy katastrofę wcale nie musi być prawdą. Najczęściej prawdą jest, że czuliśmy coś, co nie „mieściło nam się w głowie”, czyli nie przystawało do formy naszej wiary. No więc umysł odciął to, co nie pozwoliło nam tego na siebie wcisnąć i zamiast wielkiej wygranej w lotka, w którą za nic byśmy nie uwierzyli, mamy to co zwykle. Intensywność radości zinterpretowaliśmy jako oczywistą porażkę i na koniec pozostajemy w przeświadczeniu, że przecież to właśnie przewidzieliśmy.
A gdyby tak zrobić założenie, że intensywność czegoś możemy źle zinterpretować? Gdyby tak wreszcie puścić przekonanie, że wiemy wszystko i na pewno nasze odczucia nas nie okłamują? Bo czy nie jest tak, że nie czujemy się dobrze z czymś, co zbytnio odbiega od „znajomej” rzeczywistości? Dzieci wychowane w domach z przemocą najczęściej przyciągają sobie partnerów bardzo podobnych do znanych im wzorców. Osoby łagodne i ugodowe są dla nich zbyt niewygodne, by nie powiedzieć – męczące. Spośród tysięcy cudownych osób taki ktoś przyciągnie kogoś, z kim będzie czuł się „jak w domu”, co zapewni mu pewien komfort i niezachwianą pewność, że kieruje nim intuicja.
Oczywiście, że są też ludzie, którzy mając za sobą problematyczną przeszłość potrafią wybrać inaczej, ale to inaczej im się nie przytrafia przypadkiem tylko jest wynikiem świadomie podjętych decyzji o wyjściu poza dotychczas „znane”. Prawda jest taka, że rzadko podejmujemy decyzje o całkowitym porzucaniu utartych szlaków. Często tkwimy w czymś z przeświadczeniem, że zmiany nie mogą nadejść, bo to co odczuwamy jako inne określamy jako „niewygodne” i „straszne”. Ta odmienność i intensywność energii, która ma nas wyrwać z marazmu jest odczuwana tak boleśnie, że za nic nie chcemy poddać się zmianom, bo jeszcze wszystko będzie inaczej? Strach sprawia, że rezygnujemy. W życiu, pracy, szkole, praktycznie wszędzie. Nie zmieniamy, nie poznajemy, nie działamy, nie rozwijamy się. Nawet jeśli wcale nie jest aż tak fajnie, to przynajmniej jest wygodnie. Wszystko jest znajome i bezpieczne. Przeżywamy dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, jeden podobny do drugiego. I tak upływają lata. A wszystko to dzieje się dlatego, że intensywność energii z przyszłości nazywamy intuicyjnym przewidywaniem porażki, rozczarowania albo ewentualnej katastrofy. Często, to, co my nazywamy intuicją, jest zwyczajnym oślim oporem przed zmianą, ale jak ładnie brzmi.
Pozostawanie w znanym grajdołku wynika z wygodnictwa i strachu przed rozczarowaniem, bo zawsze to jednak miło pozostawać w złudzeniu, że po zmiany zawsze możemy sięgnąć, skoro już o nich wiemy. Tylko po co się śpieszyć? Nasza zachowawczość przypomina zachowanie starego, zgnuśniałego naukowca, który zna i naucza teorii, ale za nic nie zmierzy się z doświadczeniami, które miałyby jej zaprzeczyć. Tak jak w tej znanej anegdocie o profesorze matematyki, który od lat nauczał o zjawisku refrakcji stożkowej (załamaniu światła przy przechodzeniu przez ośrodki o różnej gęstości optycznej). Zjawisko to zostało przewidziane przez matematykę, a dopiero później potwierdzono je doświadczalnie. Jednak doświadczenia były trudne i nie zawsze się udawały. Jamesowi Clerkowi Maxwell’owi pewnego razu udało się wywołać to zjawisko i ucieszony wybiegł z laboratorium, aby podzielić się z kimś triumfem. Na korytarzu spotkał kolegę, profesora matematyki i spytał, czy nie zechciałby zobaczyć refrakcji, na co profesor odpowiedział:
– Nie, dziękuję. Przez całe życie o niej wykładam i wcale nie pragnę, aby moje wyobrażenie o niej uległo jakimś zmianom.
To, co umysł dostrzega w przyszłości jest niczym innym, niż pewną „odmiennością”, a odmienność, choć chwilowo niezbyt przyjemna może oznaczać rozwój. Musimy stanąć oko w oko z faktem, że każdy rozwój rodzi się ze zmiany. Stagnacja jeszcze nigdy nikomu nie przyniosła niczego nowego. Krótko mówiąc – aby coś osiągnąć, musimy przestać obawiać się zmian. Czyli musimy przestać obklejać wyczuwalne intensywnie przez umysł energie jako coś nieprzyjemnego. To jest do nauczenia. Zauważ, że kiedy siedzisz zbyt długo w niewygodnej pozycji, to każda ewentualna zmiana może być na początku niezbyt komfortowa – np. poczujemy silne zdrętwienie i mrowienie w kończynach. Ale znajomość faktu, że właśnie zostało przywrócone dobre krążenie krwi, nie pozwala nam wpadać w panikę tylko spokojnie czekać na poprawę odczuć w ciele. Możemy oczywiście drżeć na samą myśl, że dzieje się coś strasznego, ale po co te nerwy, skoro zaraz wszystko się uspokoi?
Wszystko, co mamy zrobić czekając na lepszą przyszłość,to zmienić obecne wyobrażenia i pościągać zbędne etykietki z odczuwanych emocji. W starych przekazach jogi czy huny jest takie stwierdzenie, że chwila mocy jest właśnie teraz – bo teraz nadajesz jej swoje znaczenie. Jeśli to, co odczuwasz nazwiesz pejoratywnie to stworzysz podświadome spięcie i bariery, które później będą rzekomym dowodem twoich zdolności jasnowidzenia. Rady, by porzucić przeszłość wcale nie są tak głupie, jeśli zauważymy, że wszystkie swoje wybory i decyzje na przyszłość staramy się ograniczać tylko do obszaru, który już poznaliśmy, czyli do przeszłości. Wszystko, co do niej nie pasuje nasz umysł odkroi i przypasuje do naszych wyobrażeń, czyli doświadczeń. A doświadczenia są bagażem przeszłości. Są pomocne, ale nie są wszystkim. Dlaczego boimy się ich utraty? Kiedy boimy się puścić przeszłość zachowujemy się jak małpka, która koniecznie chce wyjąć banana z dzbanka z wąską szyjką. Gdyby tylko puściła uchwyt i zostawiła owoc, który i tak ma w nadmiarze na drzewach wokół, to być może nie zostałaby schwytana przez kłusowników, którzy w ten sprytny sposób łapią te zwierzęta.
Małpy dają się nabrać na iluzję, że spełnienie i banan jest tylko w tym dzbanku, a my wierzymy, że przyszłość jest tylko taka, do jakiej przywykliśmy w swoich dotychczasowych wyobrażeniach. Wypuszczenie ich, uwolnienie uchwytu wydaje nam się zbyt bolesne i stąd czujemy dyskomfort, kiedy przyszłość wymaga od nas porzucenie negatywnych opisów i zamiany definicji typu „zagrożenie” na określenie „intensywność energii”.
Serge Kahili King, znany propagator nauki huny na świecie podał kiedyś wspaniały przykład, kiedy zmiana definicji i opisu tego, co zdarzyło się w przeszłości, może radykalnie zmienić to, jak się czujemy obecnie. Pewna kobieta przyszła spóźniona na prowadzone przez niego zajęcia i roztrzęsiona wciąż opowiadała, jakiego strasznego wypadku była świadkiem. Serge Kahili King spokojnie wysłuchał jej relacji, a w końcu spytał, czy zauważyła, że pomimo nieprzyjemnego zdarzenia jej osobiście nic się nie stało? Kiedy tylko przesunął jej uwagę z zagrożenia na bezpieczeństwo cały nagromadzony ładunek stresu natychmiast zniknął i kobieta już nigdy więcej nie mówiła o nieszczęściu, jakiego była świadkiem, ale o szczęściu, jakie ją spotkało.
Trudność zwykłej zmiany polega na tym, że bardzo ciężko jest nam puścić wszelkie nasze zdobyte dotąd wyobrażenia i uwolnić się od przeszłości, za której pomocą definiujemy wszystko, co nadchodzi. Ale to, co odczuwamy jako coś strasznego i bolesnego nie musi wcale świadczyć o naszej przezorności i odpowiednim wyczuwaniu energii. Nazwijmy rzecz po imieniu: boimy się wypuścić banana!
W kwantowym świecie udajesz się nie do przeszłości, a do miejsca, którego kompletnie nie widzisz. I nie próbuj nadawać mu jakichkolwiek etykietek, bo ono się im wszystkim wymyka. Jak tylko zamkniesz go w swoim worku pewnych założeń i możliwości to wtedy tylko takie rzeczy możesz z niego wyciągnąć.
Co prawda to mój kawałek internetu i mogłabym ten komentarz odrzucić, ale rozbawił mnie, więc zamieszczam. Mnie osobiście nie chce się czytać tysięcy artykułów w necie i jakoś nie czuję potrzeby skomentowania ich jako nuuuda, czy przerost treści nad esencją. Fakt, mogłabym tę myśl ująć w jednym zdaniu, tak jak Tołstoj mógł stwierdzić, że Anna Karenina czuła się nieszczęśliwa i rzuciła się pod pociąg. Szkoda, ze Tołstoj już nie żyje, bo możnaby mu jakiś komentarzyk walnąć. Nie ma przymusu czytać opisowych wyjaśnień jakiegoś zagadnienia.Są ludzi, którzy lubią książki z takim znakami Q = m c ΔT (m i są tacy, którym taka esencja nie wystarcza i lubią opisy.Wolno im.