Przygotuj się na najlepsze!

„Jeśli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, to co oznacza puste biurko?”

Albert Einstein

Gdy studiowałam, mieszkałam przez pewien czas w akademiku z bardzo ciekawą osobą. Poza paroma naprawdę ekscentrycznymi cechami charakteru jeden wybijał się ponad wszystko:  jej osobliwe podejście do, jak sama to określała  „nietracenia czasu na drobiazgi, bo szkoda życia”.

Jola (jasne, że nie zdradzę jej prawdziwego imienia, bo istnieje dziś ochrona danych osobowych) dysponowała swoim czasem w iście artystyczny sposób. Potrafiła np. całe tygodnie, ba nawet miesiące  zarywać na nocne Polaków rozmowy, włóczenie się po knajpach, ale na pewno nie na tak banalną czynność jak czytanie i uczenie się. Dopiero w czasie sesji egzaminacyjnej, kiedy naprawdę było mało czasu na nauczenie się czegokolwiek, z rozlazłej, luzackiej Joli robił się demon nauki. Demon w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jola całym swoim jestestwem pokazywała swój naukowy trans. Nie myła się, nie czesała, jadła tylko jedzenie z torebek i nie istniała dla świata. Mogła się potknąć o g… na podłodze, ale sesja egzaminacyjna to był okres nierobienia niczego, poza nauką. Jola miała ciekawą teorię na temat zaoszczędzonego w ten sposób czasu. Mówiła nawet coś o dodatkowo zyskanym tygodniu, czy dwóch życia, czego nie można powiedzieć o innych matołach (to o reszcie ludzkości).

Dzisiaj, po latach sama przyłapuję się na działaniu w stylu Joli. Kiedy staram się zyskać trochę czasu, nie robiąc paru standardowo wykonywanych, ale chwilowo mniej ważnych czynności. Czy liczyłeś kiedyś może, ile czasu zajmują codzienne zajęcia związane z jedzeniem, z higieną osobistą, albo tzw. higieną duchową ? Według rad małych ludzików w głowie rezygnacja z tych czynności  może nam przecież dołożyć sporo dodatkowych chwil do rozkładu dnia.

Zauważyłam jednak, że jeśli zyskam te niewinne parę minut kosztem czynności higieniczno – organizacyjnych i zasiądę przy zabałaganionym stole, to i tak nie mogę zrobić nic sensownego, bo jak tu się skupić w takim chaosie?

Wyprowadziłam z tego własne równanie matematyczne, które mówi, że czas zaoszczędzony na czynnościach koniecznych i tak gubię na błądzeniu w myślach, na poszukiwaniu natchnienia, skupienia, złoszczenia się na brud i organizowania sobie grafiku sprzątania gdy już skończę z tym pilnym czymś.

Do kitu z taką oszczędnością. Podobnież opiekunką weny literackiej czy pomyślności są jakieś boginie, czyli kobiety. Nie wierzę, że kobiety potrafią przymknąć oko na bajzel w domu. No może gdyby to byli mężczyźni, ale jeśli kobiety to nie ma kwestii.

Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z poradnikami feng shui czy wastu (pierwotna forma feng shui), to najważniejszym punktem, jaki mi utknął w pamięci był punkt dotyczący czystości. Otóż wszystkie te pradawne metody organizacji przestrzeni największą uwagę przykładały do czyszczenia, mycia, regularnego porządkowania i stałego utrzymywania przejrzystości miejsca, czyli niezagracania.

Niby tu mówię o porządkach, ale tak naprawdę chcę zwrócić uwagę na coś bardziej subtelnego – na porządek w umyśle. To, co robimy na zewnątrz jest tylko uchwytnym i przejrzystym przedłużeniem tego, co dzieje się w  głowie.

Jeśli więc jakakolwiek bogini ma przekroczyć progi mojego domu i mnie natchnąć albo w jakiś inny sposób wesprzeć, to …no po prostu muszę mieć wokół siebie czystość.

Zadziwiającym wydaje się fakt, że życie wielu wybitnych postaci wygląda często  bardzo niepoukładanie. Za geniuszami  snuje się obłoczek koniecznego wręcz bałaganu. I jak tu się rozeznać w wymogach bóstw pomyślności? Prawdę powiedziawszy nie znam kulisów życia wszystkich wielkich ludzi, ale częściowe rozeznanie się w ich biografii nasuwa mi pewne przypuszczenie, z którym zapewne zgodzą się kobiety – otóż za wielkim naukowcem, albo pisarzem, albo artystą, albo…( wstawić dowolne) stoi często cała grupa wsparcia w postaci kucharza, psychoterapeuty – pocieszyciela,  ekipy sprzątającej i zaopatrzeniowej, oraz lekarza, jednym słowem – żona.

Mając za sobą tak wielką maszynę organizacyjno – porządkującą każdy szanujący się twórca może przeznaczyć swój cenny dar geniuszu na robienie tego, co uważa za wielkie, pozostawiając całą resztę dla tej malutkiej  części swego jestestwa, o której później  ktoś może wspomni małym druczkiem w  jego biografii.

Istnieje małe przypuszczenie, ale naprawdę bardzo niewielkie, że owa grupa sprzątająco – organizująca dysponuje przebłyskiem większej inteligencji w sprawach często bardzo istotnych, poza oczywiście innymi niż geniusz – twórca, ale o tym się już nigdy nie dowiemy, bo niby skąd?

Teraz się już trochę pogubiłam o czym to ja chciałam napisać. Coś mi się zdaje, że zasiadłam do komputera z mocnym postanowieniem opisania przesłanek siły czystości, która to siła opisana jest w Wedach jako sattva guna. Jednym z jej mocnych atutów jest właśnie dbanie o czystość zewnętrzną  i wewnętrzną, o których to z wielkim zdziwieniem mogliśmy przeczytać chociażby w naukach feng shui, czy wastu i się z nimi nie zgodzić, patrząc na rozgardiasz panujący wokół wielkich osób. Wydaje mi się, że chciałam się jakoś ustosunkować do tego typu wątpliwości. Ponadto chciałam powiedzieć coś więcej o potędze sattva guny, którą  cechuje też m.in. bycie w teraźniejszości, czyli chciałam napisać coś tak mądrego jak Eckhart Tolle i zatytułować to „Potęgą sattva guny”, ale ponieważ sama w tej gunie (mocy) nie siedzę i charakteryzuje mnie duża dawka niepokoju, wybiegania w przyszłość i w przeszłość, oraz organizowania sobie w głowie co zrobię kiedyś, z pominięciem działań w chwili obecnej, więc wyszedł mi tekst jaki wyszedł. Mogę tylko ze skruchą przyznać, że z powodu panującego wokół mnie bałaganu w mojej głowie zrodził się taki chaos, że zaczynając robić coś konkretnego często wychodzi mi też coś, ale nie to co chciałam. Czyli znowu napisałam tekst, który jest zupełnie inny od zamierzonego, ale nie szkodzi. O mocy sattva guny napiszę jeszcze nie raz, ponieważ jest to temat niezwykle mnie intrygujący. Zapewniam cię, że kiedy już wyłuszczę go dokładniej zgodzisz się ze mną, że zanurzając się w sercu siły dobroci, czyli sattva świat staje się bardzo przyjazny i piękny. Wiem to, bo czasem mam tego przebłysk. Każdy z nas ma takie chwile, kiedy z odmętów chwili ciemności (tzw. tamo guny), albo troszeczkę od nich lepszych  odmętów pasji (radżo guny) wznosi się do uczucia takiej radości czy uniesienia, że wszystkie troski przestają istnieć. Ale to są momenty.

Sztuka polega na tym, żeby z małych momentów zrobić większe, a z czasem przejść do tzw. permanentnego stanu sattva. I o tym chciałam dzisiaj powiedzieć. Będąc jednak jednostką zanurzoną w wielu przeciwstawnych siłach tworzę czasami rzeczy, które się z moim celem rozmijają. Tak na marginesie – siłę sattva charakteryzuje wysoki poziom koncentracji i umiejętność trafiania do zamierzonego celu, czego nie mogę powiedzieć o sobie. No ale ja nie mam za sobą grupy wsparcia, która by mi pomogła okiełznać ten cały rozgardiasz wokół mnie. A takimi wymówkami i narzekaniem udowodniłam ci właśnie, w jakim ciemnym nastroju, przeciwnym do sattva guny,  lubię sobie posiedzieć.  Nie ma się jednak co załamywać, maj jest dobrym miesiącem, żeby się z tym bałaganem i niechcianymi rzeczami pożegnać. W zasadzie to każdy moment jest dobry, żeby wokół nas zapanował ład i porządek, ale są takie chwile i daty w kalendarzu, które aż wydają się być przeznaczone na robienie porządków. W takich dniach, kiedy cała natura wietrzy szafy, ptaszki wiją nowiutkie gniazdka, a słonko…a już wiem – to słonko, a raczej jego deficyt, coś mi przypomniało.  Miałam przecież  zaznaczyć fakt, że nawet sama natura  jest ułożona w pewne cykle, które już z racji swego charakterystycznego dla nich wątku przewodniego, przypominają nam niejako, z jakim siłami i możliwościami mamy każdorazowo z nich do czynienia. Naprawdę inne są nasze siły i możliwości wiosną, a inne jesienią, inaczej działamy i myślimy o poranku, a inaczej nocną porą, chociaż w dobie wiecznie włączonych żarówek trudno to zauważyć. Łatwiej jest dostrzec stan niezwykłego odradzania się i oczyszczania po zimowych zastojach chociażby patrząc na nastrój wiosennych porządków i przygotowań w przyrodzie. Teraz natura daje wiatr w żagle każdemu, kto zechce przewietrzyć swoje stare, zmurszałe rzeczy w szafie i głowie.

Wreszcie wróciłam do mojego wątku przewodniego, którym jest rozprawka z rzekomo nic nie znaczącym bałaganem wokół nas, bo skoro wielcy ludzie potrafią w czymś takim stworzyć rzeczy wielkie…

Po pierwsze – nigdy nie wiemy, czy nie stworzyliby czegoś znacznie większego, gdyby zrzucili śmiecie z biurka.

Po drugie ktoś im ten bałagan najczęściej sprzątał.

Po trzecie –  teraz jest dobra chwila do zrobienia generalnych porządków, które wpłyną na jakość życia całego roku i mam tu na myśli nie tylko wyniesienie na strych ubrań z zimowego sezonu, tudzież sześciokrotne przyniesienie i wyniesienie ich tam z powrotem, z przyczyn wszystkim w tym roku wiadomych, ale przede wszystkim o zadbanie o porządek we własnym wnętrzu, któremu ten zewnętrzny po części dobrze służy.

Jak widać za oknem świat dopiero przygotowuje się do dawania owoców, warzyw i innych plonów. Na razie trzeba zrobić na nie miejsce w domu. A na inne obfitości trzeba przygotować coś więcej niż czysty pokój.

I tą okrężną drogą doszłam w końcu do wyjaśnienia, co wspólnego mają ze sobą czystość i bogactwo. Mają ze sobą całkiem sporo, ale nie w tak kompulsywnym wydaniu, jak to się objawia u osób dotkniętych wirusem pasji (sprzątanie za wszelką cenę, bo co sobie inni pomyślą), czy osób dotkniętych wirusem siły ignorancji (albo nicnierobienie, albo sprzątanie obsesyjne, czyli tzw. czyszczenie wszystkiego szczoteczką do zębów).

Ogólnie jednak zachowanie czystości zewnętrznej i wewnętrznej (myśli i emocji) ma moc i o tej mocy jeszcze kiedyś wspomnę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *