Problem to nie problem

 

Każdego dnia, kiedy wstajemy z łóżka lewą nogą, czujemy, że mamy dzisiaj problem. Tzn. problem był już zapewne wcześniej, ale teraz się jakoś bardziej objawił. I co wtedy robimy?

Jaką strategię działania przyjmuje nasz umysł, żeby sobie z tym świeżo nabytym kamieniem u szyi poradzić?

Oczywiście, że staramy się dowiedzieć, co mamy z tym fantem zrobić i w tym celu zaczynamy proces zdobywania informacji.

W dobie panowania internetu (chwała Ci Panie!) mamy możliwość błyskawicznego wyłapywania danych, więc zanurzamy się w niekończącym się (naprawdę niekończącym się), strumieniu informacji.

Chcąc wybrać jak najlepszą opcję, zaczynamy przeglądać setki, tysiące stron z ofertami, rozwiązaniami, opiniami i radami fachowców. A ostatecznie, przywaleni lawiną danych, nie podejmujemy żadnej decyzji, bo czujemy wewnętrzny paraliż.

Skądś znasz ten stan? Głowa ci dymi od nadmiaru elementów składowych, ale zupełnie nie wiesz, jak je wszystkie posegregować?  Albo który z nich wybrać?

Paradoksem dzisiejszej cywilizacji jest nadmiar danych, który prowadzi nas do stanu jeszcze większego strachu przed działaniem. Bo nasza decyzja na pewno nie byłaby, według nas, najlepszą z możliwych opcji.

Problem, jak zwykle, nietrudno jest nazwać, gorzej z jego rozwiązaniem. No bo jak tu teraz przestać korzystać z doradztwa tak miłego wujka Google’a? Albo z pomocy innych wujków i ciotek?

Dlatego dzisiaj zapodam ciekawe rozwiązanie, które proponuje joga, choć zapewne uznasz to za kolejną informację, dodaną do tamtych trzystu tysięcy.

W tym miejscu korciło mnie, żeby przytoczyć cytat, np. z  “Yoga Sutr” Patandżalego, ale zapewne byście mnie posądzili o nadmierne ładowanie danych do wpisu, co nieuchronnie prowadzi do przepalenia bezpieczników. Ponadto zamierzam poruszyć szanowną publikę do ruszenia głową i znalezieniu samemu, tudzież ewentualnemu przytoczeniu odpowiedniego cytatu, bo jak wiadomo, praca własna zostaje w głowie najdłużej.

Idąc za radą fachowców od umysłu dobrze jest  czasem zaprzestać uporczywego zbierania danych, w których lubuje się nasza inteligencja, zwana przez joginów buddhi. Psychologowie lubią ją nazwać naszą częścią świadomą, albo schodząc na poziom fizjologii, lewą półkulą.

No jasne, żeby podjąć rozsądną decyzję, trzeba mieć do wyboru jakieś dane. I to uwielbia zbierać nasza inteligencja. Tylko, że ona nigdy nie ma tych danych dość.

Wybierz się kiedyś na zakupy do supermarketu i policz czas spędzony przy regale z dżemami. Gdy w czasach PR L- u na półce stał dżem truskawkowy to brałeś słoik i wracałeś szczęśliwy do domu. Czas potrzebny do podjęcia decyzji wynosił 2 sekundy. Dzisiaj  bierzesz każdy słoik do ręki  i rozważasz, czym się różni słoik dżemu wiśniowego firmy Łowicz, od 15 innych dżemów wiśniowych, stojących obok setek dżemów z innych owoców. I z czym wychodzisz po godzinie ze sklepu? Z nutellą.

Ale w drodze do domu i tak żałujesz, że nie kupiłeś tego co chciałeś. Gdyby się jednak okazało, że na zakupy masz czas dopiero o dziesiątej wieczorem i jedynym miejscem kupienia dżemu jest stacja benzynowa czynna całą dobę, to co się dzieje? Wchodzisz na stację, bierzesz jedyny dostępny słoik dżemu brzoskwiniowego i wychodzisz bardzo szczęśliwy.

Nie bagatelizowałabym tego zjawiska, ponieważ mądrzy jogini już o tym mówili.

Nasz umysł wprawdzie potrzebuje danych, ale wybranie tych najlepszych dokonuje się jeszcze w innym procesie, który joga nazywa oczyszczeniem inteligencji.

Psychologia nazywa to czasem dopuszczeniem do głosu intuicji.

Och, tu zapewne można by długo dyskutować, co każdy pod tym pojęciem rozumie, ale lepiej dajmy dojść do głosu mędrcom.

Jogini mówią o stanach widzenia rzeczy w sposób holograficzny, niejako globalnie. Stany takie są możliwe, o ile oczyścimy umysł ze zbędnych programów a zainstalujemy te bardziej przydatne.

Wszyscy przeżywamy takie momenty, kiedy najlepsze pomysły i rozwiązania przyszły nam do głowy w wannie, a nie w dziesiątej godzinie żmudnej analizy danych. Najkorzystniejsze dla nas decyzje nie są wcale wynikiem frontalnego ataku na przeżute już sto razy dane.

Po pierwsze umysł musi mieć czas na cichutkie, spokojne przetworzenie danych, a kiedy ma to zrobić, kiedy mu cały czas zawracamy głowę kolejnymi informacjami?

Po drugie, samo dopuszczenie do głosu tylko i wyłącznie umysłu, nie jest według jogi najlepszym pomysłem. Słynna maksyma: „wsłuchaj się w swoje serce” jest niczym innym jak zachętą do słuchania się swojego umysłu. Niejeden z nas poszedł za głosem serca i wylądował w niechcianych relacjach, czy z długiem na koncie.

Nasz prywatny umysł nie jest w końcu niczym innym, niż archiwum danych uzbieranych przez nas samych na przestrzeni ….nie będę denerwować tych, którzy myślą, że są tutaj dopiero od 20 lat.

Tylko, że te zdobyte doświadczenia nie są dla nas koniecznie najlepsze. Jak na to wskazują nasze obecne okoliczności. No więc jednak co? Słuchamy się opinii doradców zewnętrznych? Czyli znowu zasiadamy do internetu?

Jogini zasiadali do internetu zainstalowanego w głowie. I nam też tak radzą.

Ktoś mądry kiedyś powiedział, że jak ma problemy do rozwiązania, to modli się dwa razy dłużej niż zwykle.

Ty możesz chcieć medytować. Albo zawiesić na 10 minut (aż 10 minut!) tę rozgadaną część swojego umysłu. Albo zastosować inny magiczny proces kasowania zbędnych danych. Zauważ, że mówię tutaj o usuwaniu, a nie dokładaniu danych. Bo właśnie joga mówi o usuwaniu zanieczyszczeń umysłu, tak aby ten sam przedostał się do regału z informacjami pt. „ Rozwiązanie”.

Świat zalewają dzisiaj różne techniki, czyli programy antywirusowe dla umysłu. Znajdź najlepszy dla siebie. Myślisz, że ci jakiś zasugeruję? Nic z tego. Umysł to potraktuje jako kolejny sposób na szukanie danych i odrzucenie czegoś narzuconego.

Sam znajdź taki, który ci odpowiada.

Problem nie jest problemem, o ile spojrzysz na niego z holograficznego punktu widzenia.

Zasadniczo węże są krótkie, jeśli nie liczyć ogona.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *