Cierpienie uszlachetnia?

I tak i nie. Diament np. nie byłby diamentem, gdyby nie ogromne napięcia wewnątrz ziemi, którym wcześniej jako węgiel został poddany. My też, gdy tylko odzyskujemy na dłuższą chwilę wygodę i komfort to prawie zawsze popadamy w duchowy letarg. W pewnym sensie życiowe trudności mają nas zmusić do wysiłku, choć niekoniecznie musi on być bardzo bolesny. Problemy w świecie materialnym są oczywistością, ale ich wielkość zależy już od nas. Życie rzeczywiście chce nas zmusić do pracy, ale nad świadomością.  

Często osoby, które nie znają natury duszy i różnego od niej umysłu i ciała zadają wyzywające pytanie, dlaczego musimy cierpieć w tym świecie? Dlaczego Bóg nam to zrobił? Ależ nie musimy cierpieć. Atma, dusza nie ma z tym światem nic wspólnego – ona zawsze pozostaje w stanie błogości. Jedynie nasza świadomość, czyli uwaga duszy skierowana w stronę materii i utożsamiająca się z nią czuje cierpienie. Świadomość materialna, która zaczyna się od myśli “ja tym jestem, to ja działam” stwarza subtelną, fałszywą tożsamość “ahankara”, którą tu na Zachodzie nazywamy błędnie ego. Prawdziwe określenie naszej uwarunkowanej świadomości powinno brzmieć “fałszywe ego”, ponieważ my jako atman nie jesteśmy materią. Kiedy to zrozumiemy, zrealizujemy i zaczniemy odpowiednio do tej wiedzy się zachowywać to natychmiast odczujemy ulgę. Im więcej duchowego zrozumienia w nas będzie i im bardziej zbliżymy się do poziomu działania korzystnego dla duszy, co “przy okazji” uwzględnia interesy ciała, tym bardziej będziemy szczęśliwi i spełnieni, nawet pomimo niekorzystnych materialnych okoliczności.  

Cierpienie spełnia w tym świecie swoją rolę – naprowadza na właściwy tor naszą świadomość. Kiedy zmienimy świadomość – wewnętrzne cierpienie odejdzie.  

Niektórzy twierdzą, że uzdrowienie i radość mogą przyjść do nas nie poprzez łzy i cierpienie a dzięki pozytywnym technikom, ale nie zauważają, że już sam fakt zwrócenia się ku nim wyniknął z jakichś życiowych problemów, czyli z bólu i dyskomfortu. Tak, uzdrowienie duchowe może nadejść w miarę bezbolesny i łagodny sposób, ale to przydarza się tym, którzy świadomie zmierzają się z rzeczywistością. Im więcej wiedzy i zrozumienia mamy w sobie, tym więcej łagodności i amortyzacji przyniosą nam energie guny dobroci. W niskich energiach tamas zmieszanego z radżas świat jest tylko bólem i zmaganiem. Każda kropelka wiedzy wzmaga w nas siłę satwy, która zabiera szorstkość i gorycz problemów, zamieniając je w szansę na rozwój.  

Diament, węgiel, który wziął się do pracy nad sobą.  

                                                                  Z internetu 

Ból jest najlepszym nauczycielem na tym świecie. Człowiek uczy się codziennie przez ból, cierpienie, niedostatek i choroby bardzo pożytecznych lekcji. Ból otwiera oczy. To błogosławieństwo w nieszczęściu i słodki posłaniec od Boga. Nie chodzi jednak o dążenie do przeżywania bólu i nadmiernego cierpienia. W tym świecie ból sam nas odnajdzie i nie ma potrzeby udawania się w jego poszukiwaniu. Przykrości, nieoczekiwane straty, choroby i różnego rodzaju problemy zawsze z nami będą w świecie materii, a to tylko po to, byśmy dostali szansę odczuwania na własnej skórze bólu zadanego innym. Ból jest konieczny do skorygowania naszych intencji, ale cierpienie, jakie wynika z zaistniałych problemów możemy zawsze zminimalizować. 

Tak jak wytrawny wojownik dobrowolnie zmaga się z bólem w trakcie ćwiczeń i nie odbiera ich jako kary, tak my możemy nauczyć się wydobywać z bolesnych sytuacji esencję tego, co dla nas niosą i tym samym porzucić nadmierne cierpienie. Ból przyjmowany w pełnym zrozumieniu, co się wokół nas rozgrywa i z chęcią transformacji intencji, staje się źródłem wyzwolenia z kłopotów i poprawy naszego charakteru. Przyjmowany w świadomy sposób koryguje, kształci i dyscyplinuje. Pomaga rozwinąć moc wytrwałości, cierpliwości i silnej woli. Zmiękcza zatwardziałe serce wypełniając je współczuciem. Czyni dumnego człowieka pokornym.  

Tak jak żelazo jest kształtowane w kowadle przez ogrzewanie tak charakter człowieka kształtują uderzenia losu i ból. Tak jak złoto pozbawia się nieczystości poprzez kilkakrotne topienie go w tyglu, tak samo świadomość człowieka staje się czysta przez spalenie w ogniu bólu. 

Wedy wcale nie polecają ścieżki uczenia się poprzez ból, ale przez wiedzę. Mamy zmienić świadomość ZANIM stanie się coś złego, ale skoro tego nie chcemy – musimy uczyć się poprzez cierpienie.

Wiedza duchowa jest bardzo pomocna w ustaleniu przyczyny naszego bólu, co niezwykle rozjaśnia naszą świadomość, a ponadto przepisuje nam odpowiednie środki zaradcze. Ważne jest jednak zrozumienie, że to od naszego poziomu świadomości zależy, czy napotkany problem potraktujemy jako koniec wszystkiego co dobre i pochłonie nas nieograniczone cierpienie, czy postaramy się z nim zmierzyć i odnajdziemy nieznane dotąd ścieżki działania. Już samo podejście do bólu jako do duchowego nauczyciela minimalizuje na poziomie psychicznym efekt “ogromu cierpienia”, a ponadto kieruje nasz umysł w stronę materialnych i duchowych rozwiązań, na które nigdy byśmy nie wpadli, gdybyśmy nie byli zmuszeni. Tak to już jest w tym świecie, że ból i bieda są lepszymi nauczycielami niż bogactwo i wygoda. 

Ból ma bardzo praktyczny wymiar. Czasem dopiero krytyka lub strata uczy nas więcej w szerszym zrozumieniu świata niż zaszczyty i pochwały, ale też wszystkie te niekomfortowe stany nie są czymś absolutnie koniecznym. Jak dowiadujemy się z wed – najboleśniejsze lekcje dostajemy wtedy, gdy nie trafiają do nas żadne dobre rady i nie interesuje wiedza duchowa. Zwróćmy uwagę na fakt, że osoby urodzone w komfortowych warunkach często, choć nie zawsze, popadają w marazm, stają się bezwolne i tracą wytrzymałość psychiczną. Dzieje się tak dlatego, że osoby urodzone w biedzie, czy innych ciężkich warunkach usiłują coś osiągnąć i tym samym kształtują determinację, podczas gdy dzieci bogatych prowadzą życie w luksusie i w letargu. Kilka uderzeń bólu natychmiast zmienia nasz kąt widzenia i wznieca duchowy ogień, który jest w środku. 

W temacie konieczności cierpienia panuje duże niezrozumienie. Niektórzy wręcz propagują ścieżkę rozwoju poprzez łzy i cieszenie się z przydarząjących się nieszczęść. Takie podejście preferują ludzie, którzy nie rozumieją dobrze prawa karmy. Czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie – ocean karmicznych reakcji jest ogromny i nie musimy wcale sami szukać kłopotów, które i tak do nas przyjdą.

Samo odbieranie reakcji po to, żeby zminimalizować swoje „ciemne” konto i żeby być bardziej „pobożnym” nie jest najlepszym pomysłem. Celem prawa karmy nie jest wieczne odbieranie złych czy dobrych reakcji – ten mechanizm sam w sobie wydaje się nas więzić w tym świecie na zawsze. Prawo przyczyny i skutku ma nas jedynie naprowadzać na ścieżkę, która wznosi do wyższych sił natury materialnej. Jako duchowe istoty pozostawione w tej rozległej kosmicznej przestrzeni nie mamy systemu naprowadzającego nas na prądy jasnych i wznoszących energii. Gdyby można tu było robić wszystko co się chce, to żadna z czynności nie miałaby złych konsekwencji. Wszystko dawałoby jednakowo dobre rezultaty. Ale to nie jest świat transcendentalny (ponadmaterialny), w którym wszystko jest dobre. 

Jeśli myślimy o tym świecie, jako zamkniętym, jedynym systemie, to istnienie cierpienia nie ma sensu. Ale ponad tym światem jest inny, transcendentalny – czyli niepodlegający prawom materii.  Cierpienie tutaj służy tylko wyrwaniu nas z utartego toru myślenia, że ten świat jest absolutnym spełnieniem.

Ten świat nie jest produktem chaosu, w którym cierpienie jest niezaplanowanym i niekontrolowanym zjawiskiem. Jest dokładnie odwrotnie – świat materialny jest miejscem izolacji, odcięcia nas od Duchowego Źródła. Są w nim niewidzialne kraty w postaci zaciemniających wizję sił natury materialnej dających złudne odczucie cierpienia i chwilowych radości.  

Generalnie więcej jest tu cierpienia niż szczęścia, ale mało kto jest w stanie zauważyć te proporcje. Zasadniczo każdy jest przekonany, że jest jako tako szczęśliwy i czasami musi sobie poradzić z problemem.  

Wedy określają bardzo jasno czym jest nasze odczuwanie szczęścia – jest ono po prostu chwilowym brakiem cierpienia. W sanskrycie termin określający szczęście w świecie materialnym brzmi “sukha”, co można przetłumaczyć jako “przyjemność”, lub bardziej dokładnie “brak cierpienia”. Taka jest natura szczęścia tutaj, ale w świecie transcendentalnym jest ono wiecznie rosnące i nazywa się ananda. Już sama definicja stanu szczęścia tutaj powinna dać nam do myślenia.  

Tak jak tonący odczuwa ulgę, gdy na chwilę wynurzy się na powierzchnię wody, i tak jak czujemy przyjemność drapiąc się po ukąszeniu komara, tak usunięcie jakichś problemów, zaspokojenie potrzeb jawią się nam jako odczucie szczęścia. Często wręcz wiele osób twierdzi, że szczęścia nie da się odczuć bez kontrastu z nieszczęściem. Tylko co to za szczęście, na które musimy cały czas ciężko pracować? Nie znamy innego stanu i nie wiemy nic o wymiarze, w którym możliwe jest wiecznie świeże i upajające szczęście i już sama nieznajomość tego faktu zmusza nas do organizowania sobie szczęścia tylko w tej ograniczonej przestrzeni. 

Świat materii jest jak więzienie albo jak kto woli – szpital. Jesteśmy zamknięci za zasłoną iluzji Maji, inaczej zwaną Durga – “ta która przykrywa”. Jesteśmy istotami duchowymi, o niezwykłych mocach i możliwościach, a dajemy się okryć iluzją, że jesteśmy tym ciałem i cierpimy, gdy stanie się mu coś złego. Szpital daje nam jakieś schronienie, jedzenie i możliwość kuracji, ale umówmy się – trudno uznać go za miejsce naszego wiecznego szczęścia i przeznaczenia. On ma nas tylko uzdrowić, przywrócić prawidłową wizję i związek z czymś spoza “szpitalem”, a więc sam w sobie nie może być wolny od dyskomfortu. Cierpienie jest sygnałem ostrzegawczym, czymś, co ma nas zawrócić w stronę odpowiedniego działania. 

Tak jak muchomor przestrzega nas swoimi krzykliwymi barwami o swoim trującym działaniu tak wszystkie intencje stojące za naszymi czynami w tym świecie są oznakowane siłami natury.

Jedne z tych intencji są jasne, czyste i rozświetlające, a więc mają wznoszące skutki, a inne są ciemniejsze, bardziej okrywające i dlatego ich skutki są dla nas bardziej przytłaczające. Od siły dobroci do niższych sił można spaść bardzo łatwo, ponieważ zwyczajnie żyjemy w materii, a gęsta wulgarna materia jest w sile ignorancji. Ona nas oszałamia i przytłacza więc niezbyt dobrze orientujemy się co będzie skutkiem naszego wyboru. 

 Prawa karmy i dharmy, czyli nauka właściwego postępowania uczy nas, jak sprawnie i z korzyścią dla samych siebie poruszać się w tym bezkresnym oceanie świata materialnego. Kiedy wybieramy działanie w niskich gunach, czyli w takich, które okrywają naszą świadomość to za jakiś czas czujemy dyskomfort, brak rozeznania, strach i cierpienie. Czując się niekomfortowo zaczynamy się od pewnych rzeczy oddalać i wybieramy coś przyjemnego. Tak działa umysł – szuka przyjemności a ucieka przed czymś nieprzyjemnym. Jednak w każdym przypadku są to działania, które utrzymują go w tej energii dualizmu – „lubię nie lubię”, „chcę i uciekam”.  

Ucieczka i przywiązanie są zasadniczo tym samym – umysł i tak jest scalony z danym tematem. A ponieważ umysł po pewnym czasie okrył się już tak błędnymi koncepcjami i fałszywymi wnioskami, że już czasami w dziwny sposób szuka szczęścia tam, gdzie go nie ma, jak np. w cierpieniu.  

Wielu ludzi potrafi odnaleźć przyjemność w rzeczach, w których inni widzą tylko coś nieprzyjemnego. Jasność i rozróżnienie, co jest czym, przychodzi dopiero w sile dobroci. W siłach takich jak ignorancja i pasja odnajdujemy się w bardzo bolesnych stanach jak w czymś naturalnym.  

Przykładem może być picie alkoholu, który dla wielu ludzi pod wpływem siły ignorancji są źródłem chwilowej, ale jednak przyjemności. Z coraz częstszym zażywaniem tego typu używek umysł się uczy, czym dla niego jest stan przyjemności. Jeśli jest to stan „urwanego filmu i oderwania” to jak najbardziej będzie chciał do tego wracać. Przecież tak go wytrenowaliśmy – w znajdywaniu przyjemności tam, gdzie właściwie jej nie ma.  

Potrafimy znaleźć też przyjemność w wydawaniu pieniędzy, co kończy się dla wielu ludzi zakupoholizmem, albo w zadawaniu sobie bólu, co w dzisiejszych czasach skutkuje w bardzo dziwnych praktykach tatuażu czy piercingu. To jest coś bardzo bolesnego i zakłócającego dla ciała. Wielu z nas już nie ma siły zmierzać się z niekontrolowanym i niewidocznym bólem wewnętrznym, więc konfrontację tę zamienia na zadawanie sobie bólu fizycznego „pod kontrolą” i w celach „ozdobnych”. Cała filozofia i wręcz religia jaka powstała wokół tematu tatuaży, czy piercingu jest tak przekonująca i pociągająca dla cierpiących wewnętrznie ludzi, że uwagi sugerujące o ich szkodliwości i tak nie będą przyjmowane jako prawdziwe. Zdaję sobie sprawę, że mogę uderzyć tą wypowiedzią w czyjś czuły punkt. Nie jest moim zamiarem dodawanie bólu komukolwiek – nawet psychiczego. Wręcz odwrotnie – jeśli chcemy pzbyć się wewnętrznego cierpienia, nie możemy go tylko zagłuszać. Taką tłumiącą rolę pełnią dzisiaj tatuaże, które – powiedzmy to sobie jasno – zapanowały nad nami niedawno. Jakiekolwiek ingerencje chirurgiczne w ciało mają swoje ogromne konsekwencje i ajurweda, najstarsza medycyna świata przed nimi przestrzega. Wszelkie nacięcia i operacje są zalecane jako ostateczność, po zaaplikowaniu wszelkich innych możliwych łagodnych metod. Tatuaż jako bardzo zakłócająca obieg najważniejszego czynnika w ciele – obieg waty, czyli powietrza jest uważany jako ingerencja w sile tamas – w energii ciemności. Wynika już z zakłócenia psychiki, z nieprzepracowanych problemów i bynajmniej wcale nie przyczynia się do ich rozwiązania, ale dokłada kłopotów na poziomie fizycznym. Zwróćcie uwagę, że jeszcze niedawno tatuaże były wykonywane tylko przez więźniów, ale od jakiegoś czasu są rekalmowane jako pożądane zjawisko kulturowe, jako bycie “cool”. Jesteśmy pod tak silnym wpływem massmediów i ich propagandy, że nie zdajemy sobie sprawy, jak niskiej klasy osoby narzucją nam swoje wartości i jak wielką szkodę i cierpienie nam one szykują w przyszłości.

Sygnał, jaki wysyła do nas cierpienie jest jasny – nie wchodź w to. I ludzie nie wchodzą w ból psychiczny, żeby się z nim zmierzyć, za to starają się go zagłuszyć. 

internetu 

Jesteś taki dojrzały jak na swój wiek. 

Dzięki, to traumy. 
   
Praktyka dharmy, poprawnego działania stara się naprowadzać nas w kierunku czegoś, co przyniesie większe zrozumienie i spełnienie. Życie materialne według pism wedyjskich nie jest po to, żeby cierpieć albo wiecznie odbierać złe i dobre skutki swoich czynów.

Życie jest po to, żeby móc zrealizować swoją duchową naturę, swoje naturalne duchowe korzenie i zechcieć zwrócić uwagę w stronę duchową. Nie musi się to stać za sprawą cierpienia. Życie jest nie dlatego materialne, ponieważ jest pełne przyjemności więc, jak wnioskują z tego niektórzy fanatycy purytanizmu – duchowość musi być czymś odwrotnym, czyli cierpieniem. 

Ból, jaki zadaje nam świat materialny jest w pewnym sensie drogowskazem, i instrukcją, że w tym świecie szczęście to nic pewnego. Nie jest to jednak wskazówka do szukanie cierpienia, a taki program karmiczny wielu z nas dzisiaj sobie tworzy.   On ma nas tylko popchnąć do szukania prawdziwych rozwiązań i lepszych celów, a nie do trwania w nim w ramach pokuty i zamykania się na wszystko – na ludzi, na świat, na duchową wiedzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *