Mam czas na wszystko

To takie zdanie zaklęcie, które sobie ostatnio powtarzam, bo podobnież zbyt często mówiłam wszystkim, że go właśnie nie mam. Od dzisiaj moją mantrą jest „mam czas”, spoko i luzik. Zanim ten luzik poczuję całą sobą postanowiłam podejść do mojego zabiegania bardziej metodycznie. U mnie to oznacza – przeczytałam całą masę podręczników – poradników pod hasłem „ zarządzaj”. I tu się spięłam. Wszystkie te poradniki szafują często i gęsto określeniami rodem z posiedzenia firmy. Bo jak  się czujesz, jeśli po przyjściu z pracy i zapadnięciu się w wygodnej kanapie docierają do ciebie słowa: zarządzanie zasobami, harmonogram, planowanie, delegowanie i dotrzymywanie terminów? Przyznam, że mnie takie hasła tak bardzo wgniatają w miejsce, w którym aktualnie siedzę, ze już na nic nie mam siły. A miałam sobie pomóc.

Niektórzy uwielbiają robić grafiki zajęć, wypisywać długie listy rzeczy do zrobienia i nawet rozpisują je co do minuty. Niektórzy.  Większość tego nie lubi robić i trwa w poczuciu winy, że oni tak nie  potrafią. Co znaczy nie potrafią? Pisać każdy może, trochę lepiej, lub trochę gorzej. Ale jednak nie piszą. I tak też jest dobrze. Ja np. należę do takich osób, które rozpiski typu księgowanie swoich zajęć odrzucają w odruchu niemal wymiotnym. Jeśli tylko spotykam się z kolejnym pisarskim popisem, jak podzielić swój dzień co do minuty to myślę sobie, że robi to osobnik, który tubkę  pasty do zębów ma wyciśniętą co do grama. Typ godny polecenia, ale przecież nie każdemu!

Dajmy na to mrówki – są dla nas dobrym przykładem, ale to nie najlepszy przykład.

Skoro jednak nie jestem mrówką, i  zakładam, że ty też nie, to próbując przebrnąć przez tego typu teksty możesz poczuć się jak na zebraniu korporacji. Język, w jakim są napisane poradniki o zwykłym radzeniu sobie z czasem do złudzenia przypominają arkusz kalkulacyjny. Dla księgowych jak znalazł. Może jeszcze aptekarze będą zadowoleni, ale co z resztą ludzi? Reszta ludzi, jak tylko widzi kolejną robotę do wykonania, to się od razu spina. Buduje wokół siebie mur nie do pokonania, włącza telewizor i sięga po piwo. I to jest typowy sposób na odcięcie się od swoich myśli i emocji, bo tzw. zarządzanie czasem sprowadza się właściwie do poradzenia sobie z emocjami, a nie z zarządzaniem. Odłożyłam te wszystkie rady fachowców od czasu i jakichś zasobów, bo po prostu trafia mnie nie powiem co i gdzie. Chciałabym tylko mieć malutki wglądzik w kalendarzyki takich ekspertów od czasu, którzy twierdzą, że nad nim panują.

Jest jednak jedna mała rzecz, która do mnie bardzo przemawia – nastawienie emocjonalne. Słowa urzędowe są widać kluczami wytrychami dla biznesmenów. Ich trzeba ujarzmiać słowami godnymi wielkiego świata finansów, ponaglać dedlajnami i straszyć rozpiskami na sprawy pilne i na wczoraj.

Boże, jak taki poradnik ekspercko wygląda. Tylko czytać się nie da. Miłą odmianą jest malutki słodki rodzynek wśród całej niestrawnej sieczki biznesowego podejścia do życia. Tym rodzynkiem jest właśnie myśl, że wprawdzie muszę te jakieś obowiązkowe sprawy codziennie wykonać, ale jeśli podejdę do nich nie na zasadzie „przymusu”, a wyboru, to wszystko może się w moim życiu zmienić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *