Gra w obwinianie

Jeśli chcesz wieść pasjonujące, pełne sukcesów życie, nie wystarczy, że  powtarzasz sobie setki afirmacji, bo takie zdania często stoją w sprzeczności z poukrywanymi w umyśle przekonaniami, że i tak wszystko  w życiu mi nie wychodzi „ przez nich”.

Dosyć łatwo jest ustawiamy  się w pozycji poszkodowanego, najlepiej z powodu nieszczęśliwego dzieciństwa. Możemy wtedy powoływać się na to, że rodzice zaprogramowali nas, żebyśmy robili tak i tak, jak nam kazali. Teraz jako dorośli nie możemy przestać tego robić, choćbyśmy nawet chcieli, ponieważ mamy to już zaprogramowane jako działanie naturalne.

Nie wiadomo jednak jak się ma taka wymówka wobec grupy osób, które nie robią czegoś i zdecydowanie głoszą niechęć do czegoś, TYLKO dlatego, że właśnie tak im w dzieciństwie KAZANO.

Wzorce zachowania z dzieciństwa mogą  wcale nie być same w sobie dowodem na nasze zniewolenie. Upieram się bardziej przy tym, że są one tylko opcją, którą albo w sobie wzmocnimy, albo wręcz odrzucimy, ale to, którą opcję wybierzemy, zależy od naszych niezwykle ukrytych pragnień i intencji i zostawmy naszych biednych rodziców w spokoju. Oni wykazywali się niejednokrotnie niezłym sprytem, żeby dostać się na tyły  barykady naszej  świadomości.

Osobiście znam rodziców, których dzieci wykazują od dzieciństwa osobliwe dziwadła żywieniowe i np. jedzą tylko pięć produktów spożywczych  na krzyż. Jedne z nich jedzą tylko produkty w kolorze białym, lub zbliżonym do białego, inne nienawidzą koloru zielonego, jeszcze inne nie znoszą produktów organicznych i wyglądających na ewidentnie naturalne. W dobie technicyzacji i uprzemysłowienia jedzenie zdaje się być dla niektórych jedyną podejrzaną i ubrudzoną ziemią rzeczą,dlatego chcą być czujni i jeść tylko produkty czyste, przetworzone i zapakowane. Mają wtedy pewność, że nie jedzą nic naturalnego, co rośnie w brudnej ziemi.

Jak wobec takich ciekawych decyzji dzieci mają się zachowywać rodzice? Pomijam fakt, że często to właśnie nieuświadomione programy myślowe rodziców odgrywają tu dużą rolę. Mnie interesuje tutaj zjawisko posądzania rodziców o bycie złośliwym, okrutnym i znęcającym się nad biednym dzieckiem. W przypadku takich osobliwości rodzice często, chcąc zaserwować dziecku w miarę urozmaiconą i według nich zdrową dietę, są zmuszeni do uciekania się do najprzeróżniejszych trików.

Osobiście nienawidziłam w dzieciństwie brukselki. Taki mały drobny foch. Moi rodzice znali jedną metodę, aby mnie do niej przekonać  – przymus.

Znam – jednak ludzi, którzy stosują bardziej sprytne metody wobec swoich dzieci, a które polegają nie na zmuszaniu ich do czegoś, ale wręcz do zniechęcania ich do pewnych rzeczy. A wszystko to w imię zasady: co zakazane, to dobre.

Według tej szkoły należałoby podejść do tematu brukselka jak do czegoś, co jest wręcz dla dzieci szkodliwe. Znam takich ryzykanckich rodziców. Idzie im całkiem nieźle. Wydaje się, że ten sposób jest idealny wobec dzieci działających zawsze odwrotnie od zalecanego. Nie należy wtedy bynajmniej stosować przymusu, ani kar cielesnych. Należy zastosować słynną szkołę wykorzystania energii wroga i użycia jej dla swoich celów.

– Nie, nie wolno ci jeść brukselki. W żadnym wypadku.  – To jest oczywiście wstęp do gry

– No dobrze. Możesz ewentualnie zjeść trochę, ale tylko  wtedy gdy zjesz te cukierki i wypijesz coca – colę. Nie, nie możesz zjeść za dużo brukselki. Tego nie wolno dzieciom. Jak zjesz lody i frytki to może ci pozwolę troszeczkę. Tylko nie mów nic tacie.

Tak się powinno postępować z krnąbrnym umysłem i krnąbrnymi dziećmi. Wtedy te złośliwe diabły nie będą mogły się powoływać na to, że były zmuszane do jedzenia czegoś, a swoją awersję do biednej brukselki pewnie wyjaśnią brakiem dobrych nawyków z dzieciństwa, ale to już inna para kaloszy.

Problem z usprawiedliwianiem się za nasze działanie polega na tym, że za sprawcę naszych ograniczonych możliwości zawsze posądzamy okoliczności zewnętrzne. Ale te okoliczności i tak zawsze będą jakieś nie takie, jak my byśmy chcieli, więc lepiej to sobie wcześniej uświadomić i działać w tych, jakie są. I tak zawsze coś możemy zrobić. Niestety mamy tendencję do dramatyzowania, jak to się życie źle z nami obchodzi i gdybyśmy tylko mieli więcej okazji, możliwości.

Dopóki nie jesteś szczęśliwi sami ze sobą, to sytuacja zewnętrzna nigdy nie będzie dla nas wystarczająco dobra. Zawsze tam na zewnątrz będzie za dużo możliwości i w obliczu pełnej szafy ubrań nie mamy co na siebie włożyć, albo uznamy, że nie mamy żadnych szans na sukces, bo właśnie ta jedna jedyna super okazja była teraz i jakiś szczęściarz ją nam zabrał sprzed nosa.

Umysł nigdy nie jest zadowolony z tego co widzi dookoła i te zewnętrzne okoliczności uważa za granicę i usprawiedliwienie swoich problemów. Chyba, że zauważysz, że zachowuje się on jak rozkapryszone dziecko, któremu dajesz 20 kolorowych kredek i mówisz:

– Słuchaj, możesz używać dowolnej kredki poza tą jedną – zieloną.

I wtedy zobaczysz umysł w akcji:

– Ja chciałem właśnie tą zieloną! Buuuu!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *