Obiecałam małą rozprawkę na temat naszych narodowych = wspólnych nam wszystkim słabości umysłu, z którymi przyszło nam się urodzić w naszym kraju.
Na pierwszy ogień weźmy dzisiaj odpowiedzialność, a raczej jej brak. Nie ma się co zrzymać. Tej cechy u nas prawie nie uświadczysz.
Możemy oczywiście zrzucać winę na naszą bolesną przeszłość i zepsucie epoką komunizmu, którego założeniem ideologicznym jest „dobro wspólne, czyli niczyje”.
No, ale było, minęło, a niektórym zostało w genach, że zaopatrzenie w żarówki i długopisy robi się w biurze, a nie w sklepie.
Gdyby wirus nieodpowiedzialności dotyczył tylko strefy mienia „bezpańskiego”, to byłoby jeszcze pół biedy. Cała bieda polega na tym, że jako naród jesteśmy zawirusowani brakiem odpowiedzialności za wiele rzeczy – a w ostateczności, za całe życie.
Łatwiej nam ponarzekać, jak to kiedyś było inaczej, a teraz jest już nie tak, teraz się nie da.
No i tak sobie trwamy w rzeczywistości często dla nas nieprzyjemnej, ale przynajmniej oswojonej.
Kłopoty biorą się nie z naszego powodu. Bo gdyby nie ten mąż/nie ta żona, gdyby nie ta praca/nie ten rząd, to życie byłoby całkiem inne. To nie my obraliśmy zły kurs w życiu – to życie pędzi na nas.
Najlepszym przykładem obrazującym typowy objaw zrzucania winy na innych są relacje kierowców uczestniczących w wypadkach.
Poniżej zamieszczam autentyczne wyjątki z opisów wypadków samochodowych, sporządzonych przez kierowców w protokołach zgłoszeniowych do agencji ubezpieczeniowych. Wyjaśnią więcej, niż moje tysiąc słów.
W szybkim tempie zbliżał się do mnie słup telegraficzny. Zacząłem jechać zygzakiem, ale i tak słup trafił mnie, uszkadzając chłodnicę.
Inny samochód zderzył się z moim, nie ostrzegając o swoich zamiarach.
Zderzyłem się ze stojącą ciężarówką, nadjeżdżającą z innej strony.
Budka telefoniczna zbliżała się, a kiedy próbowałem zjechać jej z drogi, uderzyła w mój przód.
Nie chcąc zabić muchy, wjechałem w budkę telefoniczną.
Broniąc się przed uderzeniem zderzaka samochodu przede mną, uderzyłem przechodnia.
Mój samochód był legalnie zaparkowany, kiedy wjechał w inny pojazd.
Byłem pewien, że ten stary człowiek nie dotrze na drugą stronę ulicy kiedy go stuknąłem.
Mój samochód był prawidłowo zaparkowany w tyle innego samochodu.
Nagle znikąd pojawił się niewidoczny samochód, uderzył w mój samochód, po czym zniknął.
Nie pamiętam dokładnie okoliczności wypadku, ponieważ byłem kompletnie pijany. W celu uzyskania dalszych szczegółów proszę zwracać się do policji.
Jechałem do lekarza z chorym kręgosłupem, kiedy wypadł mi dysk, powodując wypadek.
Nie wiedziałem, że po północy też obowiązuje ograniczenie prędkości.
Dałem sygnał klaksonem, ale nie działał, ponieważ został skradziony.
Pośrednią przyczyną wypadku był mały człowieczek w małym samochodzie z dużą buzią.
Zdałem sobie sprawę, że może być nieciekawie. Golf jedzie nam w maskę. Spojrzałem na zegarek – była 7:05.
Wracając do domu skręciłem omyłkowo we wjazd do innego domu i uderzyłem w drzewo, którego u mnie w tym miejscu nie ma.
Mój samochód uderzył w ogrodzenie, przekoziołkował i wyrżnął w drzewo. Wtedy straciłem panowanie nad kierownicą.
Zobaczyłem smutną twarz z wolna przelatującą przed przednią szybą, a potem ten pan gruchnął na dach mojego samochodu.
Ten chłopak na drodze był jednocześnie wszędzie i nigdzie. Musiałem wiele razy skręcać, zanim w niego trafiłem.
Niewidzialny pojazd pojawił się znikąd, zderzył się ze mną i zniknął bez śladu.
Przejeździłem 40 lat i ze zmęczenia zasnąłem za kierownicą.
Na skrzyżowaniu niespodziewanie dostałem ataku daltonizmu.
Moje auto jechało normalnie prosto przed siebie, co na zakręcie zazwyczaj doprowadza do opuszczenia szosy.
Zjechałem stromą uliczką do tyłu, przewróciłem murek i uszkodziłem pawilon. Nie mogłem sobie po prostu przypomnieć, gdzie jest pedał hamulca.
Jakiś pieszy nagle zszedł z chodnika i bez słowa zniknął pod moim samochodem.
Przechodzień nie miał żadnego pomysłu, którędy uciekać, więc go przejechałem.