Czy warto wizualizować?

Czy to możliwe, że wyobraźnia może zmienić naszą rzeczywistość? Przecież to tylko wymysł współczesnych twórców teorii prawa przyciągania.

A co na to joga?

Ooo, proszę państwa, joga mówi o tym bardzo dużo. Dzisiaj tylko tytułem wstępu, żeby was wyrwać ze skorupki sceptycyzmu.

Po pierwsze w Wedach właśnie zetkniecie się nieraz z sentencją, że te obrazki w umyśle są bardzo subtelnej natury, ale mają one siłę słonia.

Już słyszę protesty tych twardo stąpających po ziemi, że he he, że gdyby tak było naprawdę, to by po świecie chodziło tysiące Napoleonów, a tymczasem wiemy, że po świecie chodzi dużo  osobników ze zbyt silnie rozwiniętą wyobraźnią.

Czyli, według racjonalistów, wyobraźnia może nas co najwyżej wyrwać z rzeczywistości.

I tu was zaskoczę spojrzeniem jogi na ten temat. Otóż joga wyróżnia kilka rodzajów wizji, jakie toczy sobie nasz umysł.

To nie jest encyklopedyczny przegląd jogi, więc dzisiaj będzie tylko o dwóch sposobach fantazjowania.

Najpierw, tytułem wstępu, powołam się na mocny autorytet Vasiśty Muniego, którego nauki, zwane dzisiaj pod nazwą „Yogavasiśta” odgrywają kluczową rolę w filozofii vedanty. Vasiśta Muni podaje tam  bardzo zbliżony do dzisiejszej fizyki kwantowej opis naszej rzeczywistości jako tworu wyobraźni. Nie chodzi o to, że my mamy moc stworzenia tego wszystkiego na zewnątrz, ale mamy moc wybrania tego, co chcemy i odpowiedniego zinterpretowania.

Tłumacząc na nasze: na zewnątrz coś już jest, są siły natury materialnej, są elementy natury, ale to, do czego my się dostroimy, zależy już od naszych pragnień.

No i teraz, jeśli jesteśmy odpowiednio wyszkoleni, powiedzmy oczyszczeni z oszukańczych obrazów w głowie, to jako jogin twórca – zaczynamy mieć moc.

Większość z nas w ogóle nie jest na takim poziomie i to, co się dzieje w naszej głowie jest efektem  chaotycznych wirów myślowych, jakie nas porywają zgodnie z nieuświadomionymi, nieukierunkowanymi celami.

Taki szalony Napoleon np. jest według jogi niesiony przez fale jego rozszalałych, nadmiernie wzburzonych fal, czy wirów w umyśle, zwanych fachowo – vikalpa. Vikalpa to nic innego, niż źle pokierowana wyobraźnia. I nie ma się co śmiać z wariatów, bo sami też uprawiamy często tę sztuczkę.

Wszyscy dźwigamy w zakamarkach swojego umysłu wydarzenia, do których dopięliśmy swoje bardzo silne emocje, ale – uwaga – błędnie do nich dopasowane.

Przykładem vikalpy, czyli błędnej wyobraźni umysłu jest np. proste wydarzenie: dostaliśmy w dzieciństwie ostrą karę od ojca za błahą rzecz – wyjechaliśmy swoim czterokołowym rowerkiem na ulicę i, wielkie rzeczy, zatrąbił na nas samochód.

Przez 40 lat (!!!) mamy traumę w umyśle. Nie lubimy jeździć rowerem, nie zrobiliśmy prawa jazdy, mamy głęboki żał do ojca, że nas tak strasznie potraktował, w ogóle coś mamy do rowerzystów, a już do dzieci na rowerkach mamy najwięcej pretensji. I tak sobie żyjemy w rzeczywistości równoległej do zwyczajnej, w której ludzie normalnie jeżdżą na rowerach, samochodem, mają dobrą relację z ojcem i w ogóle są z jakiejś innej planety. Być może moglibyśmy tak tworzyć dalej swój odrębny świat na bazie tego jednego wypaczonego opisu sytuacji, gdyby nie fakt, że po 40 latach zaciskania zębów wygarniamy okrutnemu ojcu swoje niewypowiedziane żale i co się dowiadujemy?

Dowiadujemy się od skruszonego ojca, że: „Dziecko kochane, ja ci wtedy dałem małego klapsa (!) bo byłem przerażony, że coś ci się stało. Kierowca, który musiał wtedy gwałtownie zahamować wylądował w szpitalu, z powodu wstrząśnienia mózgu. Przepraszam, jeśli zrobiłem ci przykrość tym klapsem, ale byłem wtedy taki roztrzęsiony. Wjechałeś nieuważnie prosto pod koła samochodu. Nie wiedziałem, że to małe ostrzeżenie było dla ciebie takie straszne.”

I w tym oto stylu tworzymy sobie fantazje w umyśle, czyli tzw. vikalpy, które są niczym innym, niż błędnym opisem czegoś, czego nawet nigdy nie było (w tym wypadku – okrucieństwa ojca), a co burzy nam dzień dzisiejszy i jutrzejszy.

Na bazie takich emocjonalnych iluzji wszyscy mamy szansę stać się szalonymi Napoleonami, tak jak dzisiaj wyrasta pokolenie księżniczek, produkowanych przez zakompleksione mamusie. Każdy z nas mógłby sypnąć jak z rękawa tysiącami głupich,  wybranymi losowo przez umysł skojarzeniami, które zaczynają w naszej głowie żyć własnym życiem. U niejednego np. czai się złodziej w szafie.

Przykładem vikalpy jest np. historyjka o Kowalskim, który idzie do sąsiada pożyczyć młotek.

Otóż Kowalski coś do sąsiada ma. Jest to jakieś bliżej niesprecyzowane uprzedzenie i przekonanie o złośliwości sąsiada względem niego. Taka fałszywa interpretacja świata rozgrywa się tylko na planie subtelnym, w głowie Kowalskiego, ale zmusza go wewnętrznego dialogu, w którym sąsiad mu, oczywiście, odmawia. A więc jeszcze idąc po schodach Kowalski doprowadza się do stanu głębokiej urazy i furii,  zanim sąsiad zdąży się dowiedzieć o jego prośbie. I do czego prowadzi taki wypaczony dialog w głowie? Do tego, że kiedy sąsiad otwiera drzwi, zostaje przez  Kowalskiego na dzień dobry potraktowany wiązanką obelżywych słów i propozycją wsadzenia sobie młotka w bliżej sprecyzowane miejsce.

Takie wykrzywione wizje, czyli vikalpy,  prowadzą do wielu zaburzeń i joga radzi nam je szybko usuwać.

Małe podsumowanie –  większa część zawartości naszego umysłu należy, niestety, do tej kategorii.

Za to – joga poleca zupełnie inny rodzaj skupienia uwagi, czyli tzw. kalpanę. To już jest fantazja ukierunkowana. Jeśli by porównać możliwości kreacji tych dwóch rodzajów wyobrażeń do prowadzenie samochodu,  to vikalpa byłaby porównywalna do mocy gazowania silnikiem  na jałowym biegu.

Kalpana, to już włączenie konkretnego biegu: 1, 2, 3… i ziuuut jedziemy. Dopiero z kalpana wkraczamy w sferę świadomego tworzenia.

Przykładem kalpany jest most i budynek, który teraz widzimy w świecie zewnętrznym. Efektem skutecznej wyobraźni jest sztuka i muzyka, blog, który czytasz i wiele innych rzeczy, które ktoś kiedyś najpierw sobie namalował w głowie, ale potem je skonkretyzował i potwierdził określonym działaniem.

Gdyby Most Świętokrzyski w Warszawie znalazł się w umyśle człowieka żyjącego tylko na poziomie vikalpy, to rzeczywiście nigdy nie miałby szansy zaistnieć w rzeczywistości.

Ponieważ ktoś jednak kiedyś mocno ukierunkował swoje wyobrażenie i solidnie się nad nim napracował, to jego wyobraźnia nabrała mocy skrystalizowania się w tzw. realu.

Czyli, powiesz: „ do kitu z takimi marzeniami!”  Znowu trzeba się ciężko napracować.

Niekoniecznie. Inżynier budowy mostu nie wykonuje wszystkich czynności związanych z jego konstrukcją, ale na pewno to dzięki niemu dochodzi do krystalizacji planu i wdrożenia go do budowy.

Problem z nami jest taki, że często nawet nie mamy pomysłu na most.