“Życie i śmierć wcielonej duszy oraz jej przeznaczenie w następnym życiu jest stwarzane przez nią samą. Dlatego o królu żaden inny czynnik nie jest odpowiedzialny za czyjeś szczęście czy nieszczęście tylko ona sama. “
Bhagavata Purana 11.6.25
Temat podążania za kimś w rodzie i dziedzicznie cudzej karmy jest dosyć śliski. Wiem, że odezwą się zaraz nożyce, bo niejako walnęłam pięścią w stół. Nie mogę się jednak od tego powstrzymać, ponieważ zbyt często ostatnio wszyscy powielają od siebie wnioski, nie do końca słuszne, gdyż wyciągniete z oddolnego obserwowania rzeczywistości. Obserwacje osób, których fitr widzenia skażony jest niedoskonała wiedzą zachodnią, a za taką uważam choćby miłościwie nam panującą medycynę rockefellerowską, która bazuje na czystej materii, są niestety błędne. I niestety nawet osoby, których umysł jest bardziej otwarty, jednak pozbawiony fundamentu wiedzy wedyjskiej, uparcie trzymają się tezy, że dziedziczymy od swojej rodziny, więc niejako ona jest winna naszym nieszczęściom.
Cóż, siedząc w pociągu, który stoi na peronie obok innego pociągu możemy nagle nabrać przeświadczenia, że ruszamy, jeśli tylko zobaczymy odjazd sąsiadującego z nami pociągu. Zmysły i umysł nas mylą i jeśli to zaakceptujemy z większym zaufaniem będziemy chcieli zdobyć wiedzę dotyczącą naszej duchowej egzystencji z wed, pism jak najbardziej uprawnionych do wyjaśniania tego typu nieuchwytnych zjawisk, a nie polegać tylko i wyłącznie na badanich osób, które dochodzą do pewnych wniosków na podstawie przyglądania się rzeczywistości. Tak, wedy jak najbardziej zalecają badania i doświadczenia, ale najpierw podają dane, na podstawie których mamy te badania prowadzić. Jeśli sami chcemy sobie wymyślać prawidła matematyki, to proszę bardzo, ale będą się one rozjeżdżać z odgórnie przyjętą normą.
Na rynku terapii aklternatywnych od jakiegoś czasu królują ustawienia Hellingera, totalna biologia, garmańska medycyna czy inne jej pokrewne terapie. Wyrosły one na fundamencie dociekań, przyglądania się i do pewnego stopnia pokrywają się z karmicznym odpowiednikiem nauk wed, które jak najbardziej podają fizyczne i subtelne odpowiedniki chorób i ewentualnych problemów wynikających z naszego niewłaściwego działania. Z tym , że liczne pisma wedyjskie, które uczą nas całościowego spojrzenia na życie, koncentrują się bardziej na uchwyceniu nadrzędnej zasady inicjującej problem, abyśmy mogli bez zbytniej straty czasu na przeszukiwaniu milionów listków na drzewie, odnaleźć pierwotną przyczynę i raczej skupić się na dobrym działaniu w teraz aby jak najszybciej wyrwać się z niskich i dołujących energii guny tamas. Prawdziwa medycyna ajurwedyjska, która w ogóle nie jest znana na Zachodzi, gdyż dobry lekarz ajurwedyjski uczy się do swojego zawodu kilkadziesiąt lat, uwzględnia wiele terapii szybko usuwających problem, a ponadto dysponuje jedną z gałęzi wed, jaką jest astrologia dżjotisz, która w parę minut potrafi wskazać przyczynę problemu, bez żmudnego, wielogodzinnego szukania po omacku rzekomego triggera. Jeszcze parę wieków temu, założyciel medycyny zachodniej Hipokrates stwierdziła, że lekarz nie znający astrologii, nie powinien uznawać się za lekarza. Lekarze ajurwedysjcy bardzo chętnie posiłkują się wyszukaniem głębszych przyczyn choroby dzięki dźjotisz, która jest czymś więcej, niż obecnie znana nam astrologia.
Co ciekawe astrolog dźjotisz nigdy nie wskaże jako przyczyny naszych problemów naszej babki, czy wuja, gdyż oni są tylko i wyłącznie wzorcem, w który my się różwnież wpasowaliśmy, ale prawdziwym źródłem kłopotów jesteśmy my sami, którzy w poprzednim życiu zrobiliśmy coś bardzo podobnego. Życie stawia nas jedynie w układzie odwrotnym, abyśmy mogli na własnej skórze odczuć to, co zrobiliśmy innym.
Dlaczego więc odnalezienie winnego w osobie matki, która kiedyś zrobiła coś, co mogło w naszym polu informacyjnym doprowadzić powiedzmy do złamania ręki, daje rzeczywiste i namacalne uzdrowienie? Czyż samo to, nie powinno być dowodem na skuteczność tego typu terapii? A czy branie antybiotyków też przypadkiem nie daje rzeczywistego cofnięcia się choroby? Oczywiście, że teraz wszyscy postępowi ludzie stwierdzą, że przecież antybiotyki usuwają symptomy, ale nie docierają do źródeł problemów, a np. totalna biologia dociera do sedna.
Niezupełnie dociera do sedna i niezupełnie wyciąga słuszne wnioski, a to, że wielu ludziom cofają się długo nieleczone choroby, na które konwencjonalna medycyna nie ma leków jest tylko dowodem na to, że wreszcie ktoś spuścił w tych ludziach napięcie i dał wytechnienie, jakie daje wynurzenie się z guny tamas do radźas. Często piszę o energiach tkwiącyh u podstaw wszystkiego w świecie materialnym i tu tylko przypomnę, że tamas jest energią ciemności, bezruchu, iluzji, oszołomienia, depresji, apatii, braku możliwości ruchu i w fizycznie odpowiada czerni. Wyjście z czerni, w stronę guny radźas, w stronę ruchu, daje więcej światła, więcej rozeznania i przede wszystkim – rzutuje coś na innych.
Radźas jest energią chęci posiadania, manipualcji i niestety nie jest to zbalansowana energia tak jak satwa. Ludzie, którzy kiedyś nie mieli nadziei na coś mogą poczuć olbrzymią ulgę, wyjaśnienie tego, co się dzieje i przede wszystkim możliwość przerzucenia energii na kogoś, na drugą stronę. To robi radźas i w pewnym stopniu terapie radźasowe są dobre dla zbyt zmęczonych cierpieniem ludzi, którzy potrzebują silnego bodźca, jeśli nie w postaci leku chemicznego, to informacyjnego. Taki szok poznawczy, w którym możemy sobie zrzucić winę, czyli oddać gorącego ziemniaka komuś innemu – naprawdę działa. Ale to jest tylko część prawdy. Tak, w naszej rodzinie spotka nas wiele nieszczęść i zaprogramujemy się na bezrobocie w identycznym cyklu czasowym jak nasza matka, lub dziadek, ale to nie oni są winni naszemu bezrobociu. Dla wielu ludzi to wyjaśnienie będzie wystarczające i chętnie zrzucą z siebie tę ciemną energię niewiedzy “Boże, dlaczego mi się takie rzeczy przytrafiają?” na pole zewnętrzne. Ale nie zatrzymujmy się na widzialnych polach rodu, bo ród jest tylko widzialną strukturą naszej osobistej karmy.
Twórcą medycyny germańskiej jest lekarz, co wyraźnie widać w sposobie widzenia sprawy. Nie jestem przeciwna tej terapii, ale pragnę pokazać, że jest to tylko stopień, mały kroczek wyrywający nas z jednego sposobu patrzenia na przyczynę choroby. Dalej jest to jednak posługiwanie się modelem fizycznym jako głównym dyspozytorem inforamcji, gdy tymczasem ciało jest już ostateczną warstwą umysłu. Posądzanie mózgu, hipokampu czy płatków ektodermy o robienie czegokolwiek w naszym ciele jest porównywalne do posądzania naszych szpilek o to, że nie pozwalają nam chodzić po górach. Wszytkie struktury ciała są produktem umysłu, a ten z kolei też ma swoją głębszą przyczynę. Cokolwiek dzieje się w naszym ciele nie jest spowodowane ciałem a umysłem. Mózg bynajmniej nie jest umysłem, a jedynie skromnym urządzeniem przetwarzającym dane pochodzące z umysłu, notabene znajdującego się w całym ciele i wokół niego. Czy ktoś zauważył, że aby pomóc sobie wyjść z choroby nie wymieniamy części mózgu czy innych części ciała ale jesteśmy proszeni o zmianę myślenia? Szkoda tylko, że to myślenie jest przypisywane mózgowi.
W tych przejściowych terapiach wciąż ciału przypisuje się rolę nadrzędną wobec umysłu i wyjaśnia fakt powiedzmy nadbudowywania tkanki w płucach jakąś strategią mózgu, albo innej części ciała. To nie mózg jest problemem a nasz umysł a on jest zupełnie inną strukturą przestrzenną, zupełnie innym elementem. Energia manas stoi wyżej wobec energii ciała a nawet wobec energii prany, czyli tej utrzymującej witalność ciała i to do tej warstwy ciała dobry ajurwedyjski lekarz dostaje się najpierw. Mało jeszcze dzisiaj o nich wiemy, gdyż na Zachodzie pojawiają się niestety lekarze medycyny konwencjonalnej, którzy tylko mimochodem leczą poprzez ajurwedę. Model ajurwedyjski jest modelem medycyny duchowej z najwyższej półki. Leczenie remediami, ziołami, marmą – czymś więcej niż znana nam akupunktura, ponieważ marmę stosujemy również porzez nakładanie mantr na ciało a nie tylko przez dotyk. Jednym słowem znalezienie przyczyny i dostosowanie najlepszych możliwych metod oczyszczenia ciała i umysłu bez wywierania jakichkolwiek skutków ubocznych stanowi kwintesencję dobrej i skutecznej medycyny.
Ten model terapii będzie się sprawdzał jeszcze jakiś czas, ponieważ stanowi pomost pomiędzy tym, co akademickie, czyli rzekomo jedynie prawdziwe i słuszne (od kiedy to kropla w oceanie jest jedyną słuszą kroplą?), a tym co całkowicie zmieni paradygmat myślenia. Trochę napsioczyłam na te terapie, ale nie chodzi mi o ich zanegowanie i odrzucenie, a kolejne zreformowanie i rozszerzenie perspektywy, o ile będą chciały pozostać na rynku skutecznych terapii. To, co nadchodzi będzie tak drastycznie różne od tego, co znamy, że te pośrednie spojrzenia na sposoby uzdrowienia musiały się pojawić, aby ludzie z nerwów i ciężkim szoku nie stracili oddechu. Stopniowe przechodzenie do innego świata leczenia będzie wymagało zwrócenia autorytetu wed, z których i tak wszyscy coś kradną, ale używają tylko fragmentów, w celach manipulacyjnych, aby zarobić na “własnym odkryciu”. Ale to tak nie działa. Przede wszystkim poznanie szerokiego spektrum wiedzy wedyjskiej zapewni zrozumienie większego kontekstu, w którym kontrowersje nie są łagodzone kompromisem, ale spojrzeniem z wyższej, duchowej perspektywy. I choćby taka wizja dziedziczenia chorób czy problemów wydawała się jedynym właściwym wyjaśnieniem, to z wyższego punktu widzenia wcale takim nie jest.
Przedstawię więc jedną z historii ze starozytnego eposu „Ramajana”, znanym już od tysięcy lat, w którym Sita Dewi wyjaśnia na podstawie pewnej opowieści jak rzeczywistość materialna „zaraża” nas chociażby samą ekspozycją na dany obiekt lub zjawisko.
Żył sobie kiedyś pewien jogin, który poddał się bardzo ścisłemu i ostremu wyrzeczeniu, ponieważ jego pragnieniem było otrzymanie wysokiej pozycji jednego z kontrolerów niebiańskich a konkretnie króla niebios, zarządcy opadów deszczu, Indry. Zawsze jednak, kiedy ktoś stara się w tym świecie wyprzedzić kogoś innego i na dodatek zająć jego stanowisko rodzi się zazdrość i niepokój. Indra też bojąc się utraty pozycji zarządzającego pojawił się przed joginem, który już rzeczywiście był na bardzo zaawansowanym stopniu wyrzeczenia, i poprosił go o pewną przysługę. Król niebios stanął przed joginem w przebraniu zwykłego króla, który zmuszony ratować się ucieczką przed wrogiem nie wie, gdzie mógłby ukryć swój cenny miecz. Indra prosi ascetę o zwykłe przechowanie miecza do czasu, aż ten się po niego pojawi, po czym odchodzi.
Nigdy więcej Indra nie musiał przychodzić po miecz. Wkrótce po jego wizycie jogin, który kiedyś był wojownikiem i w którym tliły się jeszcze skłonności i zamiłowanie do broni zaczął przyglądać się mieczowi z coraz większą przyjemnością, co zaowocowało ochotą dotykania go i oswajania się z myślami pokrewnymi z bronią. Nie minęło dużo czasu i jogin, który miał zająć umysł wyciszaniem materialnych skłonności zaczął bawić się mieczem, a życie bardzo szybko dostarczyło mu okazji do chwycenia za niego i zabijania, co ostatecznie zniweczyło cały proces ascezy, któremu się od dłuższego czasu poddawał.
Historia ta pokazuje wyraźnie, jak bardzo jesteśmy podatni na zarażanie się energią karmiczną, którą mamy wokół. Tak jak boimy się wirusów, o których coś już wiemy i przed którymi w czasie epidemii staramy się jakoś osłonić, tak samo powinniśmy się chronić i być świadomi energii pola karmicznego. A tak przy okazji – uznawanie tylko jednej słusznej płaszczyzny, czyli tej fizycznej i namacalnej, za główną przyczynę naszych chorób prowadzi do takiego szaleństwa, w którym ludzie wierzą, że materiał na twarzy zabezpieczy ich przed czymś tak mikroskopijnym, co przeciśnie się nie tylko przez pięć warstw materiału i przez skórę. Wiara w jedyny wymiar – materię, pozbawia nas możliwości profilaktyki z wyższych poziomów, jak choćby z poziomu pranicznego, który jest bardziej odpowiedzialny za witalność lub z poziomu umysłu, który zabezpiecza jeszcze wyższe poziomy, które potrafią uzdrowić lub zniszczyć. Wytworzenie strachu na skalę globalną przy jednoczesnym przekonaniu o jedynym wymiarze istniena jedynie potęguje chorobę, bo wiara w poziom ciała fizycznego zamyka nas na wymiary, z których mogłaby przyjść pomoc.
To właśnie ludzie utrzymujący się w niewiedzy i energii tamas, która zawęża nasze wybory do maleńkiej kropki (patrz: trucizna wstrzykiwana do ciała i żadna inna!) są najbardziej narażeni na przyszłe kłopoty na wielu polach, ale tak się kończy wiara w jeden czysto fizyczny poziom rzeczywistości.
Pole jako takie jest neutralne względem nas i nie atakuje a jedynie eksponuje nam coś. Wszystko z czym się utożsamimy, negatywnie czy pozytywnie, będzie automatyczne w polu naszej świadomości i będzie na nas wpływało. Nie damy rady nie myśleć o czymś, jeśli to coś już jest, ponieważ umysł jest inną energią niż zmysł dotyku. Wszystko czego on chce czy nie chce jest i tak przez niego dotykane. Natomiast zainfekowanie się tym czymś może nastąpić tylko wtedy, gdy chcemy się tym zajmować, gdy utożsamiamy się z tym jako ważne i upragnione. Media głównego nurtu bardzo dobrze się troszczą o to, abyśmy nigdy nie przestali się zajmować zapodanym przez nich tematem, gdyż to według nich gwarantuje strach i oszołomienie, czyli energię tamas, którą media prawie wszystkich zagoniły w kozi róg. Czy teraz szukanie przyczyny w rodzie jest najlepszym sposobem wyjścia ze strefy strachu? Nie, bo w energii tamas tylko się boimy i załamujemy a w radźas chętnie przerzucimy winę na innych (choćby na wirusa i na tych przciwnym trującemu rozwiązaniu podawanemu jako jedyne), co jak wiadomo jest i tak niezbyt dobrym rozwiązaniem.
Zobaczmy jednak fakt, że cały czas jesteśmy wystawiani na jeden rodzaj bodźców, czyli tych w niskich energiach a nie wyższych. Rozwiązaniem jest szukanie schronienia w wiedzy duchowej i zaufanie w pomoc od Siły Wyższej, która jak najbardziej chce nam pomóc, ale w takim strachu i nienawiści, w jakich znajduje się większość nie idzie się porozumieć. Bez względu na to, co nas spotyka i w jakiej zbiorowej hipnozie uczestniczymy – nie jest to winą przodków, choć i oni przeżyli podobne do naszych problemy i wzorce ich karmy mogą nam się jedynie przysłużyć jako wzór naszej karmy, której przecież nie znamy. Nie mamy obowiązku ulegać swojej przeszłej karmie a tym bardziej posądzać o swoje kłopoty przodków. Możemy zmienić całkowicie nasze nastawienie na duchowe przekroczenie tych problemów, co udaje się szybciej kiedy patrzymy na problemy przez pryzmat swojej karmy i własnej odpowiedzialności, niż przez filtr wzorców rodzinnych,
Kwestia dziedziczenia karmy nie jest więc kwestią dziedziczenia w takim sensie, jakie to słowo ze sobą niesie. Żyjąc w danej rodzinie, kraju, środowisku, mówiąc danym językiem, obracając się w takim a nie innym środowisku kulturowym, nasiąkamy, infekujemy się pewnymi informacjami. Ale nasze intencje, którymi się kierujemy wyznaczają kierunek działania, który te informacje albo zneutralizuje, albo wykorzysta w negatywny lub pozytywny sposób.
W rodzinie alkoholików dzieci są wystawione na bodźce, które powinny je rzekomo wszystkie zaprogramować na picie. Tymczasem jest to sprawa bardzo indywidualna. Mamy przecież do czynienia z bardzo precyzyjną i skomplikowaną karmą poszczególnych ludzi, z których jeden po koszmarnym dzieciństwie powie, że jest niepijący, bo przecież jakie miał w tym przypadku wyjście, a drugi zapija się na śmierć argumentując, że po tak trudnym dzieciństwie on też nie miał wyjścia.
To, co my na Zachodzie nazywam dziedziczeniem jest zwyczajnie „byciem wystawionym” na pewne bodźce, informacje w subtelnym polu karmicznym naszej rodziny. Co jak co, ale informacje w rodzie spływają do nas w pierwszej kolejności subtelnym strumieniem ćitta. Jednak co innego jest bycie wystawionym na te informacje, a co innego „bezwolne dziedziczenie” ich. Jako wolne duchowe istoty, które w tym życiu wpadły na „herbatkę” akurat do tej rodziny, jesteśmy wystawione na akurat takie a nie inne informacje w większym stopniu. Ale to, co zrobimy z tym w swoim życiu zależy od nas. Podobnież mamy wolną wolę.
Dziękuje. Poproszę o więcej wpisów
ależ proszę. Zanim następne zapraszam do działu “karma” na stronie (:
Fascynująca wiedza, która rezonuje ze mną, mocno to czuję. Śpieszę by zakupić Pani książkę i już się cieszę na treści w niej zawarte. Pozdrawiam:)
Dziękuję. Książka wyjaśni znacznie więcej. Życzę przyjemnej lektury i w razie czego proszę śmiało pytać.