Mój znajomy mieszkał w wieżowcu, w którym winda, z racji podeszłego wieku, często niedomagała. A już definitywnie odmawiała chęci współpracy, kiedy ktoś rzucił pod jej adresem jakąś niepochlebną opinię. Wtedy, z powodu wmontowanej złośliwości, stawała między piętrami. Z czasem przekonanie o „żywotności” i specyficznej „osobowości” windy obrosło w legendę. Nie wiem, czy wszyscy mieszkańcy tego bloku mieli sposobność przekonać się co do jej charakteru, czy jej zachowanie było sprzęgnięte tylko z pewnymi, szczególnie uzdolnionymi w rzucaniu inwektyw osobnikami. Dość powiedzieć, że temat tzw. „ożywienia” przedmiotów martwych powrócił do mnie po latach, kiedy przyjrzałam mu się zupełnie innymi oczami.

Po raz pierwszy zetknęłam się z tym osobliwym, spersonalizowanym podejściem do świata rzeczy nieożywionych w nauce huny. Podkreśla ona, że świat jest taki, jak myślisz, że jest, więc jeśli się chcesz z nim dogadać – po prostu go ożyw.

A jeśli nie chcesz porozumienia – zostań na swoim niekomunikatywnym poziomie. Przyznaję, że właśnie wtedy zaczęły się moje rozmowy  z samochodem, czy komputerem, który wykazywał najwięcej oporu do współpracy. A może to ja byłam oporna wobec niego. W każdym bądź razie na początku nie układało nam się najlepiej. Choć muszę przyznać, że niejednokrotnie udało mi się wyrwać go z medytacyjnego „zawieszenia” dzięki miłej, przyjaznej rozmowie.

Moje doświadczenia nie byłyby jednak wcale istotne, gdyby nie fakt, że możliwość komunikowania się ze światem przyrody, i ogólnie ze światem, nurtuje każdego szanującego się szamana.

Mój ulubiony propagator huny – Serge Kahili King, robił bardzo często eksperymenty na większą skalę, w których on i wielu uczestników jego warsztatów, ewidentnie wpływali na zmianę pogody, przywoływali konkretne, choć czasem wręcz wymyślone na potrzeby eksperymentu obiekty. Np. kursanci umawiali się, że przez najbliższe dni w ich otoczeniu pojawią się zielone koty, niebieskie róże, czy niebieskie pióra – i tak się działo.

Czasem były to tylko rysunki w książkach, wydruki na ubraniach, ale często były to realne obiekty. Zdarzył się nawet prawdziwy kot, którego ktoś pomalował na zielono. Serge Kahili King przytacza też liczne przykłady naprawy urządzeń, które naprawiły się same z siebie, zwykle po interwencji czysto mentalnej. Powiem tak – mnie też się to zdarza, ale zapewne nie tak często, jak mistrzowi huny. Ale to nie przeszkadza mi podzielić się z tobą moimi domysłami na temat możliwości wpływania na obiekty tzw. nieożywione.

Jakoś się przecież muszę wytłumaczyć z rozmów ze sprzętem gospodarstwa domowego. Może to, co powiem nie jest jakąś wielką teorią budowy wszechświata, ale sam fakt uzmysłowienia sobie, że jeśli w pewnym sensie ożywię pralkę, to łatwiej się z nią dogadam, podziałał na mnie bardzo ożywczo. Z tym, że moja inteligencja nie chwyta tego, co stoi poniżej jej poziomu IQ. Nie, żebym miała jakoś szczególnie wysoki ten poziom, ale jest on na tyle przyzwoity, żeby nie zniżać się do poziomu rozmów z materią. Tylko dlaczego wielu całkiem mądrych ludzi, jak np. wspomniany S.K. King, to robi? To już wymagało ode mnie poważniejszego zgłębienia tematu.

Oprócz licznych potwierdzeń skuteczności „osobowego” spojrzenia na wszystko wokół, moją uwagę zwróciło kiedyś bardzo ciekawe wyjaśnienie, jakie znalazłam w naukach ajurwedy. Ajurweda nie jest bynajmniej nauką o zdrowym odżywianiu, jak wielu z nas na Zachodzie sądzi, ale nauką o życiu, na którą składają się też olbrzymie działy nauki o budowie i sposobach funkcjonowania umysłu. W świetle tej nauki wpływanie na swoje zdrowie z poziomu odżywiania, masażu i innych manualnych technik jest tylko małym, skromnym rodzajem oddziaływania. Wszystko to, co istotne z poziomu materii jest niewątpliwie  ważne, ale nie tylko poziom widocznej materii stanowi o skuteczności uzdrawiania. O wiele bardziej skuteczne i coraz silniejsze są kolejne poziomy materii, tej jednak coraz trudniejszej do uchwycenia. Zachowuje ona  bowiem niezwykle osobliwą właściwość – im bardziej subtelna i mniej mierzalna jest ta materia, tym silniejsza jest ona w działaniu. Jest to zjawisko zrozumiałe dla homeopatów i może dla tych, którzy przyglądają się budowie atomów, ale kompletnie niezrozumiałe dla ludzi akceptujących tylko duże obiekty w namacalnej formie. Dla niektórych płyta winylowa jest bardzo konkretnym i fajnym  urządzeniem do zapisywania dźwięków, ale trzeba przyznać, że pomimo jej dużego rozmiaru w stosunku do np. małego pendrive’a, jej pojemność jest bardzo mała. Ciekawe jest to, że w przypadku urządzeń technicznych jakoś tę zasadę pomniejszania rozmiarów przy jednoczesnym powiększaniu mocy akceptujemy, ale w przypadku materii ogólnie jakoś tego nie zauważamy. A o tym mówi nauka ajurwedy, która również wyjaśnia, że wszystko co postrzegamy z najniższego poziomu jest dla nas rzeczywiście martwe, ale wraz ze wzrostem świadomości mamy do czynienia z coraz bardziej żywą substancją. Może nawet wszystko jest żywe, tylko nie jest to zrozumiałe dla naszych skostniałych zmysłów?

W każdym razie ciężko jest komuś, kto postrzega tylko cząstki chemiczne uwierzyć w energię. Nawet w prąd uwierzyliśmy niedawno, a w pranę, czy manę wciąż wierzą nieliczni. Prąd, a także prana czy inaczej mana to dopiero drugi, stosunkowo niski poziom oddziaływania materii. A jaki skuteczny! Nawet umysł i substancja, z której on coś kreuje, nie jest jakimś duchowym budulcem. A jednak ajurweda wyraźnie zaznacza, że choć umysł jest w pewnym sensie materią, tak też jest z innego, wyższego poziomu zrozumienia czymś, albo kimś, z kim możemy się jednak dogadać. Nawet substancję, z której umysł kreuje naszą nie tylko wirtualną, ale i prawdziwie namacalną rzeczywistość ajurweda określa jako martwą – z punktu widzenia materialnego i świadomą – z duchowego punktu widzenia. Czyli w zależności, z którego pułapu rozpoczniemy nasze badania, dostaniemy skrajnie różne odpowiedzi. Według huny umysł posługuje się tzw. substancją aka, a według ajurwedy – substancją czitta.

Różnica w nazwie nie jest istotna. To co jest tutaj fascynujące, to etymologiczne znaczenie słowa „czitta” w sanskrycie, które sugeruje energię jak najbardziej ożywioną.

Czit – świadomość, wiedza; istota podmiotu świadomości.

Czitta – serce; narząd uświadomienia; pamięć; świadomość, podświadomość.

Czintana – myślenie, refleksja.

czejtanja –  czysta świadomość, świadomość własnego istnienia; duch.

Więcej sanskrytu nie przytoczę bo się z tego zrobi praca naukowa, a nie o to chodzi. Chciałam cię tylko zapoznać z małym wycinkiem objaśnień ajurwedy co do tego, że umysł dla zwykłego, pogrążonego w materii śmiertelnika raczej w ogóle nie istnieje jako przedmiot do rozważania, bo nie ma na niego dowodów. Stąd zainteresowanie umysłem, albo innymi subtelnymi metodami terapii jakoś się na Zachodzie długo nie przyjmowało, a jeśli już to tylko w takiej formie, w której można to  było zmierzyć. Ajurweda do dziś jest kojarzona z dietetyką i masażami leczniczymi. Tymczasem nic bardziej mylnego. Ajurweda mówi o wszystkim, bo jest wiedzą o życiu i zawiera np. nauki o muzyce (np. o tzw. dobrej i zdrowej tonacji, o której dzisiaj zaczynamy się dopiero dowiadywać), o leczeniu kolorami, dźwiękami, mantrami, zaklęciami, kamieniami, praną, oddechem i o leczeniu poprzez zmianę emocji i wzorców myślowych. I są to działy o wiele ważniejsze niż dział o odżywianiu. No, ale trudno  było nam to przyswoić, kiedy świadomość ogółu była tylko na poziomie jedzenia. Dzisiaj, kiedy powoli już oswajamy się z myślą, że i jedzenie nie stanowi absolutnego fundamentu istnienia, bo i z tego możemy zrezygnować (ale to już jest zbyt duży skok na głęboką wodę) mogę śmiało cytować z ajurwedy, że czitta jest żywą, świadomą substancją, z którą się idzie dogadać. I jeśli nasza świadomość dojdzie do tego pułapu, że wątrobę ujrzy nie tylko jako worek do przetwarzania substancji toksycznych, ale też jako kogoś, z kim można się komunikować, to może się okazać, że poziom leczenia substancjami chemicznymi, a już nie daj bóg skalpelem, okaże się całkowicie zbędny. Zwykłe uśmiechanie się do wątroby daje jej znacznie więcej relaksu niż nam godzinny masaż odprężający, a świadoma i przyjacielska rozmowa jest terapią czasem bardziej skuteczną, niż nawet najzdrowsze zioła. Co nie znaczy, że nie są one czymś wskazanym. Chodzi o to, że czitta, czyli substancja budulcowa umysłu jest lepszą, silniejszą substancją czynną, niż materia już postrzegana. Nie mamy jednak do niej dostępu, kiedy tkwimy na poziomie grubej, nieożywionej materii.

Z rozmów z własną wątrobą jest już tylko krok do rozmowy z pralką, kotem czy chmurą. Niby kaliber nie ten sam, ale to tylko pozory. Zauważ, że z wszystkim łączy nas według huny aka, a według ajurwedy czitta, czyli jakaś żywa świadomość. Kto, lub co stoi za tymi elementami jest pewnie dla nas niezrozumiałe, ale patrząc na doświadczonych kahunów widać wyraźnie, że za pośrednictwem umysłu możemy się łączyć ze wszystkim. Głębsze zrozumienie tego zjawiska zapewne jeszcze przyjdzie.Najpierw wypada od czegoś zacząć.

Ciekawi mnie, jakie ty masz doświadczenia w tym nietypowym temacie?


11 komentarzy

Artur Szlesinger · 27 października 2017 o 10:25

Chyba wchodzimy na wyższy poziom abstrakcji bo mi moje IQ odnieść się do powyższego nie pozwala ;(

Uriel · 27 października 2017 o 10:52

Od dawna rozmawiam umysłem z Bogami, Aniołami, Ludźmi, Zwierzętami, Demonami i Szatanami, teraz zacząłem również z Roślinami i tak zwaną Naturą Nieożywioną i jest to dla mnie czymś naturalnym jak jedzenie, picie i oddychanie, które też są tylko przejawem zagęszczonych myśli będąc jednocześnie wszystkim i niczym 🙂

KOCHAM

Beata · 3 listopada 2017 o 00:30

Temat, już od pewnego czasu, nie jest już właśnie nietypowy ;), a więc i dostrzegam i mam wiele podobnych doświadczeń i rozważań jak Ty 🙂 ale wszystko, a może ogromna większość zależy tu od tego, jak ładnie i mądrze napisałaś „ale/i jeśli nasza świadomość dojdzie do tego pułapu…” po prostu nie można się obrażać na brak świadomości, ani oceniać tego stanu u siebie i innych itd. trzeba nie bać się doświadczać, poznawać, czytać, zgłębiać, poszerzać świadomość itd. wówczas akceptacja większości aspektów, także tych tzw. duchowych, zaczyna nam przychodzić jakoby naturalnie, zaczynamy wiele jej przejawów dostrzegać w otaczającej nas rzeczywistości i bardziej naturalnym także wydaje się stosowanie tych „duchowych prawd” w ramach „świadomego” kształtowania tejże, otaczającej nas rzeczywistości…a ja jestem tą drugą osobą, która na pewno kupi Twoją książkę 🙂 świetny artykuł, jak zwykle 🙂

    Ida Smela · 3 listopada 2017 o 09:47

    dziękuję(: skoro mam już dwóch pewnych kupujących to mogę pisać (:

AJoanna · 1 lutego 2018 o 11:11

Pamiętam, jak po raz pierwszy w podstawówce usłyszałam o tym, że liczby są nieskończone – doznałam „szoku”! Jak to możliwe, że jest coś co się nigdy nie kończy???? Wtedy nie chciało mi się to pomieścić w mojej małej głowie.
Jednak umysł ma to do siebie, że coś na początku nie akceptowalne – po jakimś czasie jest w stanie zaakceptować tak bardzo,że wróciwszy pamięcią do początków możemy się nieźle uśmiać.

    Maja · 10 marca 2018 o 19:55

    Umysł się dziwi, a nie zauważa, że sam produkuje nieskończoną ilość myśli 😉 Dopóki mu się świadomie nie powie „Stop” np za pomocą medytacji.

      Ajoanna · 13 marca 2018 o 21:57

      o ile dobrze pamiętam, to umysł jest usytuowany poniżej inteligencji. Dopiero inteligencja może coś zauważyć, przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Umysł sam w sobie nie posiada takiej funkcji.

AJoanna · 1 lutego 2018 o 11:22

Co do rozmowy ze swoim ciałem sprawa jest bardzo prosta. Gdy zaczynamy traktować nasze ciało jako narzędzie, które ma nam pomagać w życiu, a nie przeszkadzać (o…o Boże! znów mnie boli głowa, a ja mam tyle rzeczy do nauczenia! ) i zaczynamy o nie dbać jak o najdroższy skarb – wtedy ono – jak najlepszy przyjaciel odwdzięcza się zdrowiem.
Niestety bardziej dbamy o samochód, robimy obowiązkowe przeglądy, pucujemy go, kupujemy lepsze paliwo, płacimy OC, AC itp. itd. – bo bez niego nie możemy tylu rzeczy zrobić!!!
Przepraszam, a bez ciała możemy?????

    Ida Smela · 1 lutego 2018 o 18:17

    Może to wynika z tego, że mówią nam, żeby nie myśleć o sobie bo to jest egocentryzm?

AJoanna · 1 lutego 2018 o 11:42

Jeszcze pozwolę sobie zrobić dyskretną uwagę na temat odżywiania wg ajurwedy.
Ajurweda mówi, że odżywiamy się wszystkim, co wchodzi do naszego wnętrza – a więc:
1. tym co jemy – świeże pokarmy, stare sprzed tygodnia czy miesiąca …..
2. tym czego słuchamy – muzyka, szum, kłótnie, przekleństwa …
3. tym na co patrzymy – ładne, harmonijne lub też wrogie, przepełnione agresją walki, horrory itp.
4. tym z czym ma kontakt nasza skóra (np. czego dotykamy, co nosimy na sobie – jedwab, bawełnę, len czy plastik itp
5. tym co wąchamy – zapachy.
6. no i oczywiście 6 zmysł wewnętrzny, czyli umysł (o czym myślimy, jakimi emanujemy uczuciami, czy przebywamy w teraźniejszości, czy przyszłości, czy też w przeszłości)
Wkładanie do naszego środka tzw. dobrych, pozytywnych, czystych, zdrowych rzeczy odżywia nas i dodaje energii. I odwrotnie – wypełnianie swego wnętrza przemocą, złością, agresją, starym jedzeniem powoli, ale skutecznie doprowadzamy nas do destrukcji.

    Ida Smela · 1 lutego 2018 o 18:18

    Pięknie powiedziane(: Pozwolisz, że o tym kiedyś więcej napiszę?

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *