W starożytnym Egipcie aspirujący do praktyk kapłańskich młodzieniec był poddawany niezwykle trudnym testom weryfikującym jego sposób pokonywania strachu.
Niezbyt łatwo mieli też szamani w Ameryce czy na Syberii, których również rzucano na pastwę zagrażających życiu okoliczności.
Podobno wielka magia z poziomu serca czeka na nas po drugiej stronie strachu. Świat wojowników promował nam do tej pory jeden możliwy sposób zdobywania odwagi. Biorąc pod uwagę specyfikę rynku i marketingu dzisiejszych czasów nie ma się czemu dziwić. Zwolennik walecznej ścieżki ma prawo uznawać walkę i zmaganie za jedyny słuszny kierunek w życiu. W rozumieniu niektórych osób ocieranie się o śmierć jest najlepszym potwierdzeniem życia.
Sądzę, że nadszedł czas wyjaśnienia, że są różne ścieżki magii, co wyjaśnia nawet tzw. prawo obserwatora. Rzeczywistość bowiem jest w świetle fizyki kwantów zwyczajnym potwierdzeniem twojej uwagi. Uwaga skierowana w danym kierunku rozświetla daną przestrzeń wariantów.
Nauka huny mówi, że to czemu przydajesz ważności, na co rzucasz swoje światło uwagi będzie w twoim życiu rosnąć. W społeczności hawajskiej żyło więc wielu ekspertów, którzy rzucili światło swojej świadomości na ścieżkę pełną przygód, lub ścieżkę pełną zmagań i w zależności od nastroju podążali zupełnie innym szlakiem praktyki szamańskiej, jaką była ścieżka kahuny wojownika lub kahuny uzdrowiciela.
My jako potomkowie walecznych Słowian, mamy walkę we krwi, by nie powiedzieć – w programie DNA. A to, co jest w naszym programie, i to tym nieuświadomionym, dąży do urzeczywistnienia. Prześledź dzieje naszego narodu, a uchwycisz subtelny program konieczności stawania do boju, którą to konieczność potwierdza rzekomo nasza historia. Tym, którzy zaraz zaoponują, że przecież to rzeczywistość tak się układa i należy z nią walczyć przedstawię dzisiaj szczególnie kontrowersyjny, a jednak równie skuteczny jak walka sposób rozmowy z rzeczywistością.
Myślę, że nadszedł już czas wypromowania innej, łagodnej, nie bójmy się użyć słowa „żeńskiej’ wersji magii, którą dotąd zamiatano pod dywan. Wiadomo, historię opisują ci, którzy obecnie są u sterów. Nie dajmy się zwieść pozorom, że na szczyt góry można wejść tylko czarnym szlakiem. Można, jeśli lubisz wyzwania. Ale jak przekonuje joga, albo współczesne nam transerfingowe ujęcie świata – jeśli lubisz pokazywać trzeci palec do lustra, to nie spodziewaj się w jego odbiciu życzliwego uśmiechu. Robiąc przed lustrem groźne miny nie możesz liczyć na przyjazny odzew z tej racji, że w zwierciadle nie widzisz nigdy nic ponad swoje wierne odbicie.
Lustro nie jest dla ciebie żadnym przeciwnikiem, jedynie wizualnym interpretatorem twoich frekwencji. Możesz robić przed lustrem groźne miny i rzucać się do walki, tak jak to robi kierujący się zmysłem wzroku pies. Zauważ, że wzrok nie należy do jego najbardziej wiarygodnego zmysłu, dlatego informacje tą drogą zdobyte zmuszają psa do nienaturalnego zachowania i do ataku. Dobrze przekierowany na odpowiedni sposób reagowania pies nie widzi już w lustrze przeciwnika, tylko węszy w nim swoje zapachy.
Idąc tą drogą rozumowania możemy zmienić nasz źle pokierowany zmysł wzroku z biernego odczytywania odbicia w lustrze, na zagłębienie tego wzroku do wewnątrz i uświadomienie sobie swoich wewnętrznych wizji. Obserwując losy naszej historii możemy np. zobaczyć, z jakiego rodzaju programami przyszło nam się obecnie zmierzyć. Być może uda nam się w ten sposób wznieść ponad przekonanie, że wszędzie mamy powód do walki i koniecznie musimy udowodnić naszą rycerskość. Z takim niewidocznym programem widzimy w lustrze mnóstwo agresywnych obrazów, które musimy zwalczyć. A że nasz program zakłada dużo trudności i uciemiężenia to i nasze życie przybiera często formę walki romantycznej. Żeby coś skutecznie wykasować, musimy to najpierw zobaczyć i przyznać, że darzymy to sentymentem.
Czyż nam Polakom nie sprawia przyjemności fakt, że wciąż jesteśmy zmuszani do potwierdzania naszego bohaterstwa? Czy nie łechce naszego ego świadomość spektakularnych zwycięstw z serii: naszych mało, nie naszych dużo, najlepiej pięć razy więcej, wyposażonych w lepszą broń?
Nawet jeśli wtedy przegramy i przyjdzie nam uciekać, to zawsze uciekamy z godnością. Polacy nie lubią monotonii. Jak przyjdzie nam w niej siedzieć to doprowadzamy wszystko do takich absurdów, że znowu mamy o co walczyć, a może i nawet przegrywać. Bo jakimś szóstym zmysłem chwytamy za broń w najgorszym z możliwych momentów. Przegrywamy z zasady. Zaczynamy w złym czasie, jesteśmy słabi, a potem piszemy wiersze. Potem, a nawet w trakcie.
W przypadku dużego zamiłowania do takich programów będzie ci trochę trudniej pogodzić się ze świadomością, że w życiu może obejść się bez szturchania i uwaga – bez romantycznych zrywów o wolność. Żeby ukazać ci ten inny, bardziej twórczy sposób magii posłużę się historią. Znowu chętnie przytoczę pewien przykład z Mahabharaty i mam ku temu powód. Osobiście bardzo lubię bajki i anegdoty wymyślone dla potrzeb dydaktycznych, ale czuję po nich pewien niedosyt, bo ich „nieprawdziwy” wymiar nie daje mi wiarygodnego zaczepienia.Tymczasem historie z Mahabharaty, jakkolwiek bajkowo by nie brzmiały, zawierają maleńką adnotację o ich historycznej autentyczności. Tym samym dają umysłowi bardziej stabilną podporę, zachętę do działania w pewien sposób. Ich historyczna stabilność, podobnie jak wydarzenia wyuczone z podręczników historii (skąd pewność, że są prawdziwe?) kształtuje twardy stelaż nowego, bardziej magicznego i skutecznego działania. Przyznaj, ze inaczej reagujesz na historię np. o Buddzie, nawet, jeśli brzmi ona niewiarygodnie, niż na historię o wymyślonym ptaszku, nawet, jeśli mogła się zdarzyć. Dlatego słuchając tej opowieści miej na uwadze fakt, że może to jednak nie bajka.
Rzecz miała miejsce bardzo dawno temu. Przez las, a właściwie przez dżunglę szło kilku wojowników. Dżungla, jak wiadomo, jest zawsze pełna dzikich zwierząt i wielu groźnych stworzeń. Z racji czyhających niebezpieczeństw wojownicy, przed udaniem się na spoczynek, ustalili kolejność nocnego czuwania. W czasie warty pierwszego z nich do obozu zbliżył się olbrzymi, przerażający potwór. Na potrzeby historii nazwijmy go chupacabra. To teraz takie modne określenie nieznanego stwora z lasu. W Mahabharacie nazwano go jako rakszasa, co jest określeniem istoty pożerającej ludzi i potrafiącej przybierać różne formy.
Widząc olbrzymie monstrum wojownik natychmiast przystąpił do walki, która była zacięta, ale ostatecznie żadna ze stron nie odniosła większego zwycięstwa. W końcu chupacabra oddalił się a zmęczony wojownik obudził swojego kolegę, żeby ten przejął wartę. Historia się powtórzyła. Chupacabra znów sprowokował atak, w wyniku którego doszło do wycieńczającej obie strony walki. Ale i tym razem nikt nie odniósł większej przewagi, więc potwór uciekł. Kiedy ostatni wojownik przejął wartę, z gęstwiny lasu wyłoniło się po raz kolejny groźnie wyglądające monstrum. Po zastosowaniu starych, klasycznych metod straszenia monstrum czekało na odwet. I się nie doczekało. Przynajmniej nie takiego, na jaki liczyło. Liczyło na strach i chęć walki, a tu wojownik zaczął się śmiać. Zaskoczenie było tak wielkie, że stwora po prostu zatkało. Zatkało go tak bardzo, że jego energia straszenia i ekspansji zaczęła maleć i potwór zamiast rosnąć zaczął się kurczyć. Wojownik widząc komizm „potworności” potwora śmiał się coraz bardziej, aż w końcu ujrzał przed sobą coś, co może i było do stwora podobne, ale na pewno stało się też niezwykle małe.
Rano, po obudzeniu, wojownicy zaczęli z przejęciem opowiadać sobie o nocnych bojach a jedyną osobą która nie brała udziału w rozmowie był ostatni z czuwających na straży. Wyraz jego twarzy wskazywał no to, że nie ma pojęcia, o czym oni z takim ożywieniem rozprawiają. Zapytany przez pozostałych, czy zmierzył się w nocy z potworem rzucił zdziwione spojrzenie. W końcu po wysłuchaniu opisu wyglądu nocnego gościa wyciągnął coś zza pazuchy. Trzymając w ręku stworka wielkości żuczka spytał, czy mówią o nim.
Wydźwięk tej historii być może nieco dziwny dla tych, którzy magię utożsamiają jedynie z walką. Wielu zdobywców szczytów górskich koniecznie usiłuje przekonać innych, że bez wiszenia nad przepaścią, bez krwi i potu i bez walki niczego w życiu nie osiągniemy. Nie upierałbym się jednak tak bardzo przy absolutyzacji walki. Prawdziwy przekaz wschodnich sztuk walki tkwi w nastroju spokoju i doprowadzania do braku konfliktu. Jak mówi anegdota o wojowniku ninja: Co robi ninja, gdy czuje zagrożenie? – Nie wychodzi z domu”.
Co robi adept współczesnej ścieżki magii, którą nazwiemy huną, transerfingiem, albo kwantową psychologią? Przede wszystkim nie wierzy w jeden program. Nie jest możliwe, że w życiu możesz zdobyć wszystko w jednej jedynej formie. Jeśli ktoś lubi walkę i wspinaczkę tylko po czarnym szlaku to jego wybór. W przestrzeni wariantów, jakim jest życie istnieje nieskończona ilość gestów i grymasów, którymi możesz postraszyć lub obłaskawić „przeciwnika” w lustrze. Możesz przybierać pozę twardziela bo przecież „Co, ty nie dasz rady?”
Jasne, że dasz radę. Choćbyś padł, to dasz radę. Zawsze masz jednak wybór wędrówki tym łagodniejszym szlakiem.
0 komentarzy